środa, 15 maja 2024

– Jednorożce –

[Ivette]


Przygniotli mnie, wbijając mnie w ziemię i nie pozwalając więcej się szamotać. I oni chcieli bym wróciła jako ich przywódczyni?!

– Już się uspokoiłaś? – zapytał jeden z nich. Ajiri szlochała, przez cały ten czas się nie ruszyła, tylko błagała ich o litość dla mnie, choć nie śmieli mnie uderzyć, przynajmniej nie na tyle mocno by zranić, narobili mi co najwyżej kilka sińców. Tchórzliwa, tłusta…

Zakrył nas gigantyczny cień, kątem oka dostrzegłam gryfią łapę. Wszyscy rozpierzchli się panice.

– Ajiri, czekaj! – zawołała za nią Rosita. Wbiłam w nią wzrok, zatrzymała się obok gryfa. Ajiri zawróciła. Podbiegła do mnie.

– Jesteś cholernym tchórzem – wycedziłam.

– Gdybym poradziła sobie z kilkoma ogierami na raz… – Wyciągnęła do mnie głowę.

Dźwignęłam się, odpychając od siebie Ajiri. Rosita też już podbiegła. 

– Nie powinnaś teraz dźwigać. – Irutt znalazła się przy niej, z gryfa zmieniając się w srokatego konia.

– Wyglądam jakbym była ranna? – Parsknęłam.

– Spójrz na siebie, masz mnóstwo ran.

Chyba przez złość nie czułam bólu.

– Pani, lepiej bym ci trochę pomogła… – Ajiri ponownie się zbliżyła.

– Celeste na ciebie czeka. – Rosita jednak nie mogła się powstrzymać i dotknęła mojego boku. Rzuciłam jej wrogie spojrzenie.

– Będziesz mogła odejść kiedy tylko będziesz chciała, jak poczujesz się lepiej – dodała Irutt, już podpierając mnie z boku: – Nie chcę by ktokolwiek się o ciebie martwił.

– A co cię to obchodzi?

– Myślę o swoich bliskich w przeciwieństwie do ciebie.

– Irutt… – wtrąciła Rosita.

Zacisnęłam zęby, przeszywając jednorożca udającego konia wzrokiem.

– I dziękuje. – Skinęła mi głową.

– Dziękujesz? – Zmrużyłam oczy, poderwałam się, podpierając się o nią. 

– Za to że nas kryłaś.

– Ivette… – zaczęła Rosita, z uszami zwróconymi ku grzbietowi: – Celeste jest ranna i chyba coś stało się z jej skrzydłami.

– Co jej zrobiliście?! – wrzasnęłam, odpychając znów od siebie Ajiri i prawie trafiając skrzydłem też w przybłędę, zdążyła zrobić unik.

– Nie skrzywdzilibyśmy źrebaka – Irutt się ode mnie odsunęła: – Celeste ścigał ją jej ojciec potem zaatakował ją drapieżnik, znaleźliśmy ją już ranną.

– Najbardziej martwiła się o ciebie – dodała Rosita.

– Czułaś to?

Przytaknęła mi, choć i tak nie potrafiłam jej uwierzyć, to oczywiste że by ją kryła.


[Pedro]


Chodziłem wzdłuż ściany, a Celeste przysypiała, wciąż uparcie walcząc ze zmęczeniem, Karyme leżała z głową ukrytą w grzywie, podrzuciła ją nieco, odsłaniając oczy, obserwujące mnie.

– Czy… nie… nadaje się… do misji? – zapytała.

Tylko bądź ostrożny Pedro. 

– Jak to? – Bądź ostrożny: – Przecież właśnie mi pomagasz, chronić Celeste. – Zatrzymałem się, odsapnąłem, zmęczony już tym dreptaniem bez celu.

– Powiedziała zostaniesz z… – urwała. Oczywiście wiedziałem co ma dalej na myśli: – Lin mnie nie lubi.

– Niby z jakiego powodu? 

Zbierała się chwilę, otwierając i zamykając pysk, zacisnęła wargi, aż zadrżały.

– Tata Ir… – powiedziała szybko, zbliżając pysk do przednich nóg.

Sprytnie skraca te słowa, choć ktoś kto nie zna kontekstu miałby nie lada problem to zrozumieć.

– Ennia – dodała.

– Chyba nie myślisz że to ona ją zabiła?

Przytaknęła.

– Dlaczego miałaby?

– Marzy róg. 

– Wiesz że Linnir odciągała Irutt od zemsty?

Kiwnęła głową.

– I czy ktoś taki sam by zabił? Jakoś nie wydaje mi się.

– Ufasz za dużo…

– Hej, nie podróżujemy razem od wczoraj. – Położyłem się obok niej: – Zmieniłaby się już dawno w tego jednorożca, gdyby na tym jej zależało.

– Poczucie winy…

– Tak?  Rosita wyczułaby gdyby kłamała. Ba, wyczułaby jej złe zamiary wobec Enni dużo wcześniej.

– Dlaczego…? – W jej oczach zakręciły się łzy: – Pomagała mi… 

Mogłem powtórzyć jeszcze raz co powiedziałem już wcześniej, albo po prostu ją przytulić. Zrób to i to, Pedro. I tak musimy tu czekać i liczyć że nic złego się nie stanie Rosicie i pozostałym. 


[Irutt]


Ktoś pędził ku nam, już miałam ostrzec resztę, ale rozpoznałam sylwetkę… Innego jednorożca. Bez żółtego kryształu czy to na szyi czy w jakimś miejscu na ciele. Szarżował prosto na mnie. Wróciłam do swojej postaci, co nie sprawiło że przestał. Nasze rogi zderzyły się ze sobą, złapałam za jego ogon, próbujący dosięgnąć do mojej szyi. 

– Nie jesteśmy wrogami – powiedziałam, zdawał się nie słuchać, nacierał na mnie coraz mocniej. Jego ogon wyślizgiwał się z mojego, boleśnie o niego szorując, zupełnie nie czuł bólu.

Kometa wyskoczyła z ukrycia prosto na niego. Przewróciła go. Drasnął rogiem jej bok. Poderwał się, wycelował rogiem prosto w jej klatkę piersiową. A ja zupełnie instynktownie wbiłam w niego róg nim sam zrobił to Komecie. Osunął się na ziemię. Wyciągnęłam z niego róg.

– Nie! – Złapałam za jego grzywę zębami, nie pozwalając opaść jego głowie. Rosita przybiegła do nas. W jego oczach już nie istniał choćby cień życia. Puściłam go.

– Irutt… On by ją zabił. Irutt?

Upadłam. Zacisnęłam powieki, nie mogąc patrzeć na własny róg, od jego krwi. Rosita mnie przytuliła, otoczyłam nas ogonem. 


Resztę drogi spędziłam na grzbiecie Rosity, jako jaskółka, napuszając pióra jak gdybym była chora, tak też się czułam. Szłyśmy za Ivette, choć nie miała pojęcia gdzie jest nasza kryjówka. Oddzielała nas od niej Ajiri. Kometa trąciła mnie lekko, cofając uszy jak na nią spojrzałam udręczonymi oczami.

– Postąpiłaś dobrze… – szepnęła: – Tak jak powinnaś, bo… Nie chodzi o to że moje życie jest najcenniejsze, choć… Nie chciałabym nie żyć, ale… Jestem pewna że był zły, próbował cię udusić, a mnie…

– Chciał zabić tylko ciebie – przerwałam jej: – Widziałaś bym się dusiła?

– To dlatego że go powstrzymałaś… Ja… Przepraszam, myślałam że jesteś w niebezpieczeństwie, właściwie nie byłaś? 

– Była – wtrąciła Rosita, oglądając się na nas: – On chciał skrzywdzić też ciebie, Irutt.

– Nie okłamywałabyś mnie? – zapytałam.

– Możesz dotknąć mnie rogiem. – Zerknęła na drogę, leśną ścieżkę, otoczoną drzewami o przerzedzonych koronach: – Kiedy pojawiła się Kometa przerzucił całą swoją złość na nią. Nienawiść, choć nie czuł jej w stosunku do ciebie.

– Atakują mnie, bo uczyniłam sobie z koni własnych bliskich i popełniłam mnóstwo zła… – Poleciałam na gałąź, Rosita z Kometą się zatrzymały. Ivette zniknęła już za drzewami, a Ajiri po chwili przyglądania się nam, popędziła za nią.

– Pani, stój! – zawołała.

– Musimy się rozstać – powiedziałam, patrząc na zmartwione pyski przyjaciółek. 

– Przez tego brutala? – Kometa położyła uszy, a po chwili zwróciła je ku mnie: – Czy nie mówiłaś że jednorożce są inne? Od kiedy krzywdzą? Nie przypominam sobie też by kogoś w ten sposób karały… Z twoich opowieści…

– Przez niego i przez Ennie – dodałam: – Muszę odnaleźć inne jednorożce i im pomóc. Nie zrobię tego z wami.

– A Linnir? – zapytała Rosita.

– Zrozumie. Jestem jedyną co może jeszcze uratować swój gatunek. 

– Skąd wiedział że akurat ten srokaty koń to ty?  – dopytała Rosita. 

– Rozpoznał was, a reszty się domyślił.

– Ale on nas nie znał…

– Wszyscy już o nas wiedzą. Mago ogłosił to wszem i wobec. Nawet hybrydy wiedzą. Musiał od kogoś usłyszeć jak wyglądacie.

“Linnir pyta się gdzie jesteś, nie ma was w pobliżu stada Ivette”, usłyszałam głos Nievy, od razu chwyciłam się mocniej gałęzi. 

“Co wy tam robicie?!”

“Zam zgubiła trop, a teraz głupio się uśmiecha i znów przeprasza.”

“Uratowaliśmy Ivette po drodzę. Wracajcie do domu, tam się spotkamy.”, wylądowałam na ziemi przed Rositą i Kometą, zmieniając się w srokatą klacz: – Lepiej je dogońmy, muszę porozmawiać z Linnir, zanim wyruszę.


~*~


– Chroń go. – Złapałam za pomarańczowy kryształ na szyi Linnir ogonem, patrząc w jej zielone oczy.

– Przez cały czas to robię – odparła, puściłam: – Nie chcę byś została całkiem sama.

– Inaczej mi nie zaufają.

– Nigdy nas nie zaakceptują.

– Nie.

Pomarańczowy kryształ kusił, by w końcu go użyć. Gdyby przeszła przemianę, nikt nie musiałby się dowiedzieć że nie urodziła się jednorożcem, znała doskonale ich zwyczaje. Jednak jeśli zbyt dużo o mnie słyszeli, łatwo by się domyślili. Czy wtedy by ją zaakceptowali? Czy obchodziłoby ich że zrobiła to na prośbę Enni?

– Nie zrobię tego – powiedziała stanowczo Linnir, jakby domyśliła się o czym myślę: – Gdybym wcześniej otrzymała taką szansę nie wahałabym się, ale teraz zrozumiałam że to nie jest właściwe rozwiązanie.

– Może tak byłoby łatwiej, dla nas obu. – Mogłaby wyruszyć ze mną i tak jak chciała uratować inne jednorożce, bez ryzyka że okażą się dla niej wrogie, bez martwienia się o poparzenia słoneczne i zbyt wysoką temperaturę: – Wcześniej nie potrafiłam się z tym oswoić, ale teraz…

– Nie poświęcę jego życia, bo nie podoba mi się to kim jestem.

– On już nie żyje, w krysztale utknęła jedynie istota tego kim był. 

– To już nie byłabym ja. 

– Marzyłaś o tym. – Złapałam ją za przednią nogę.

– Nie w ten sposób – Przylgnęła głową do mojego policzka: – Kocham cię taką jaką jesteś i mam nadzieje że czujesz to samo. 

– Czuję, problemem są inne jednorożce.

– Więc spróbujmy zmienić ich nastawienie. Chcesz zostać z tym sama, ale więcej możemy osiągnąć razem.

– Jednak żeby chcieli słuchać, muszę najpierw porozmawiać z nimi sama. I na pewno nie we własnej postaci, ale jako inny jednorożec. 


[Rosita]


Nieva westchnęła głośno, oznajmiając światu jak bardzo jest niezadowolona. Właśnie wchodziłam do jaskini, wraz z Kometą i Ajiri, przecisnęła się, pędząc do Celeste. Ivette chciała by przyprowadziła ją do niej na zewnątrz, ale Ajiri najpierw zajęła się dokładnym obejrzeniem jej ran.

– Jakby ktoś zrobił to celowo. – dodała Zammi do Nievy, zwróconej grzbietem do niej. 

– O czym rozmawiacie? – spytałam.

– Ktoś pomieszał zapachy, dezorientujące nos Zammi – wyjaśnił Pedro, podnosząc się na mój widok, wraz z Karyme, oboje do mnie podeszli: – Zastawili na was pułapkę, prawda?

– Znaleźliśmy Ivette w drodzę do stada, strażnicy ją przetrzymywali, uciekli od razu na widok Irutt, zmieniła się w gryfa, ale później zaatakował nas jednorożec…

– Prawdziwy?! – Zam podskoczyła, momentalnie znajdując się na wszystkich czterech nogach. 

– Tylko mnie zranił… – dodała półgłosem Kometa. Zam obwąchała jej ranę.

– To żaden jednorożec, tylko hybryda.

– Nie miał nigdzie kryształu, choćby w grzywie czy ogonie… Sprawdzałam, i naprawdę go nie miał. Kilka razy sprawdzałam… To było takie… On był taki sztywny i… Dopiero robił się zimny – Otrzepała się, na moment zamykając oczy: – Jak drapieżniki mogą to jeść?

– Um… Jedzenie to jedzenie – skomentowała Zam, nie patrząc jej w oczy. 

Kometa się skrzywiła.

– Przepraszam, nie wiedziałam wcześniej że to złe, a mama w ogóle nie uważała tego za złe. Teraz jem tylko rośliny.

– Może mieszkał z hybrydami i jego zapach zmieszał się z nimi? – zgadywałam.

– Gdybym mogła go zobaczyć zyskałabym pewność.

– Nie ma mowy, to jak proszenie się o kłopoty – wtrącił Pedro: – Lepiej skupmy się na znalezieniu nowej kryjówki.

– Tylko jeśli to hybryda to Irutt niepotrzebnie się narazi… – dodała Kometa.

– Wy też się narazicie, wracając tam.

– Mogłabym zakraść się sama…

– Powinnyście nas minąć – nagle zdałam sobie sprawę.

– Minełybyśmy, gdybym się nie pogubiła przez te wszystkie…

Przerwał jej wrzask Ivette.

– Szlak! – Pedro wybiegł tuż za Kometą, ona pierwsza dopadła do wyjścia. Kasztanowy pegaz, uderzająco podobny do Komety przygwoździł Ivette do ziemi, jednym z kopyt ją podduszając. Osłaniały go trzy jednorożce.

– Oddajcie natychmiast Celeste – kazał pegaz, zwracając ku nam głowę.

– Hybrydy… – szepnęła Zammi, badając zapach unoszący się w powietrzu. 

– Tylko pozwól jej oddychać… – powiedziała Kometa, przydeptując z nogi na nogę: – Przyprowadzę ci ją. – Zakryła tylne nogi ogonem. 

Iv pomiędzy odgłosami duszenia wydała z siebie kwik. Poluźnił nieco uścisk. Kometa wbiegła z powrotem do jaskini.

– Dlaczego to robicie? – zapytałam.

– Gdyby istniał inny sposób, nie musielibyśmy.

– Mamo… – Celeste pokuśtykała w ich stronę, Kometa trzymała się blisko niej. Wyczułam zamiary jednego z jednorożców, ale już było za późno. 

Wbił w nią róg, prosto w jej brzuch, choć trafiłby w serce gdyby nie stanęła dęba. Ruszyłam. Pedro złapał za moją grzywę, na siłę odciągając bliżej jaskini. 

– Puść mnie! – Uniosłam się na tylnych nogach, próbując się mu wyszarpać.

Drugi z jednorożców zdążył ugodzić ją w udo. Przewróciła się na bok, plamiąc trawę własną krwią. 

– Nie! Proszę… 

Zammi pobiegła. Ivette zrzuciła z siebie pegaza. Zammi właśnie zanurzyła kły w garde jednorożca, zamierzającego znów zaatakować Kometę, na drugiego rzuciła się Ivette. Złapała jego ogon w zęby, próbujący się na niej zapleść, zaciskając je tak mocno aż usłyszałam trzask, uderzyła go w głowę skrzydłem. Pegaz ją od niego oderwał. Odbiła się kopytami od ziemi, nie pozwalając się przewrócić. Zwinnie unikał jej ciosów, składając ciasno oba skrzydła, nie używał ich tylko kopyt i zębów. 

Kometa krwawiła.

– Musimy ją stamtąd zabrać – Obróciłam się do Pedro, wciąż kurczowo trzymającego za moją grzywę. Miał łzy w oczach: – Proszę…

Puścił moją grzywę, obiegając dookoła i blokując mi przejście sobą: – Pójdę sam, a ty zostaniesz w bezpiecz…

Nieva nas minęła, mijając też walczących i dostając się do Komety. 

– Dobrze.

– Obiecaj mi że zostaniesz.

– Obiecuję.


[Irutt]


Ruszyłyśmy jak tylko Nieva nas wezwała. Lecąc zobaczyłam zmierzającego w jej stronę jednorożca, żaden niebieski kryształ nie blokował jej mocy, ale jej błyskawice nie dotarły do napastnika, zupełnie jakby chronił go niebieski kryształ. Zawróciła do Komety, nieprzytomnej i ciężko rannej, osłanianej przez Pedro. Linnir skoczyła na ścigającego Nieve jednorożca. Wylądowałam natychmiast przy krwawiącej Komecie. Nie miałam czasu sprawdzać czy oddycha.

– Obiecałaś! – Pedro spojrzał zezłoszczony na Rosite, która nagle znalazła się przy nas.

– Opatrzyj ją. – Zabrałam od niej niebieski kryształ i od Komety, Pedro, oraz Nievy, wyrzucając je w krzaki. Odbiegłam od nich. Zmieniłam się w gryfa. Pegaz powalił Ivette, która kopnęła go z całej siły w brzuch, oboje mieli mnóstwo ran. Złapałam go w dziób unosząc nad ziemią, przepołowiłam na pół, oprócz wnętrzności wyleciały z jego żołądka kryształy. Zielony i niebieski…


[Ivette]


Poderwałam się z wrzaskiem bólu, opadając na wyciągniętą łapę gryfa.

– Meike… – wycedziłam, przez zaciśnięte zęby.

Ta dziwna hybryda z kłami właśnie podduszała drugiego jednorożca, którego miałam zabić ja. Jego róg był skąpany w krwi Komety. Hybryda podeszła do nas z zjeżoną sierścią na grzbiecie, unosząc głowę, by spojrzeć gryfowi w oczy.

– To hybrydy, Irutt… Tak, mogli to zrobić… A… – Spojrzała na zwłoki Sierpa.


[Irutt]


“Był jeszcze jeden jednorożec, zabrał źrebaka”, przybiegła Nieva, chowając się pode mną.

“To hybrydy”, odpowiedziałam, szponem rozcinając brzuch jednego z fałszywych jednorożców, on także połknął kryształy, żółty wraz z niebieskim, wypłynął też zielony.

“Linnir za nim pobiegła.”

Linnir… 

“Dokąd?”

“Do lasu…”

Wzbiłam się do lotu, nie czekając ani chwili. Wleciałam w korony drzew jako jaskółka. Linnir siłowała się z hybrydą trzymając za jej róg, obca zacisnęła ogon na jej szyi, dusząc ją. Wylądowałam tuż obok, ale Linnir wcale mnie nie potrzebowała, wbiła mocniej zęby w róg hybrydy, sprawiając że hybryda poluźniła ogon. Linnir ją przewróciła. Poleciałam po Celeste, leżącą niedaleko nich. Osłoniłam małą.

– To hybryda, połknęła kryształ, także ten zielony, ktoś ją kontroluje, musimy ją zabić – zawołałam do Linnir: – Nie jestem w stanie jej go wyciągnąć. 

– Boję się… – powiedziała spokojnie Celeste, jej źrenice zatonęły w seledynowych tęczówkach. Spięła każdy mięsień.

– Już nic ci nie grozi. – Otoczyłam ją ogonem. Obejrzałam się słysząc trzask. Linnir złamała kark hybrydzie, odwróciła od niej głowę, wzdychając z żalu.


[Ivette]


Brzuch Komety unosił się z trudem, leżała we własnej krwi, z zamkniętymi oczami, co chwilę zaciskając je i zęby. Rosita ciągle zmieniała jej opatrunki na nowe, zbudowane z roślin, które przywoływała własną mocą, a i tak przesiąkały krwią. Pedro patrzył na nią wystraszony. 

– Prze… Przepraszam… – mruknęła tak cicho że ledwie ją usłyszałam: – Ivette…

– Cii, musisz się teraz oszczędzać – odezwał się Pedro. 

Kometa z trudem uchyliła powieki, a mnie zakuło serce, w oczach zgromadziły się łzy. Nie ważne co mi zrobiła, nie chciałam by teraz umarła.

– Nie wie-działam że my… – urwała.

– Kometa? – Pedro ją szturchnął, wszystko wydawało się w porządku, ale jej brzuch już się nie unosił: – Hej…

Trzęsłam się cała. Sprawdzał czy oddycha, pokręcił głową, patrząc na Rosite, która załkała, a on przytulił ją do siebie, także roniąc łzy.

Pomiędzy nich wleciała jaskółka, zmieniając się w innego jednorożca. Rozbłysło zielone światło. 

– Gdzie byłaś..? – wymamrotałam, by w kolejnej chwili rzucić się w jej stronę, zamiast niej uderzyłam w niebieską, stanęła mi na drodzę: – Gdzie byłaś?! 

– Nie możemy więcej dla niej zrobić – odpowiedziała.

Osunęłam się na ziemię, nie mogąc złapać tchu. Zaszlochałam, nie mając siły choćby unieść skrzydeł, a co dopiero się nimi przykryć. Celeste ułożyła się przy mnie, nie chciałam by mnie dotykała. Nie chciałam wsparcia od nikogo.


⬅ Poprzedni rozdział

poniedziałek, 29 kwietnia 2024

– Czas –

[Irutt]


Opuściłyśmy z Linnir jaskinie o wschodzie księżyca, słysząc kroki za nami, obejrzałyśmy się, niemal równocześnie.

– Mogę przejść się z wami? – zapytała Rosita, wychodząc z jaskini: – Źle się czuje. 

– Co ci jest? – zapytała Linnir.

– Sama nie wiem, trochę mi słabo, nie mogę spać. 

 Linnir sprawdziła jej czoło dotykając go pyskiem, po czym przyłożyła ucho do jej brzucha. Lekko zaokrąglonego brzucha, jak w pierwszych miesiącach ciąży. Pouciskała delikatnie boki Rosity.

– Wydaje się że nic ci nie jest – odpowiedziała: – Jednak nie jestem w tym ekspertką.

– Czujesz się tak, bo jesteś w ciąży – dodałam.

– Niemożliwe… – Rosita cofnęła głowę, szerzej otwierając oczy.

– Widziałam już wiele ciężarnych, twój brzuch się już lekko zaokrąglił.

Postąpiła krok do tyłu.

– Nigdy się tym nie interesowałam – przyznała Linnir.

– Kiedy byłam mała, co chwilę rodziły się maluchy, a kolejne były już w kolejce…  – wyjaśniłam.

– Chcesz powiedzieć że Mago… – Rosita cofnęła uszy nie kończąc zdania.

– Przeklęci zabijali bez skrupułów nawet maluchy i ciężarne, i jeszcze się z tego cieszyli. Nadal uważasz że moja zemsta była bezsensowna? – Popatrzyłam w oczy Linnir: – Mago nie mógł aż tak namącić im w głowie, są sadystami i nie zasługują na wybaczenie.

– Ja też im nie wybaczyłam – przyznała Linnir: – Ale zemsta tylko szkodzi, Irutt. Nie cierpisz za każdym razem jak zabijasz? Wiem że miewasz koszmary.

– Nie bój się, na razie nie wrócę do tego.

– Na razie?

– Póki mam was. – Przytuliłam się do niej, co odwzajemniła, położyłam na grzbiecie Rosity ogon, miała przejętą minę, choć nie wiedziałam czym martwi się bardziej, tym co zrobił Mago i jego przeklęci czy ciążą.

– To nie musi być od razu ciąża, ostatnio jem trochę więcej niż zwykle – powiedziała.

– Ciąża wzmaga apetyt, bo twój organizm potrzebuje więcej energii – wyjaśniłam, właściwie Linnir miała rację, faktycznie się tym interesowałam, gdy żyłam z rodziną, wypytywałam o te kwestie mamy: – Źrebak to chyba dobra wiadomość?

Rosita się zawahała, by powiedzieć niezbyt przekonująco: – Tak…


~*~


[Rosita]


Nie potrafiłam zasnąć kolejnej nocy, a Pedro postanowił mi potowarzyszyć, oglądaliśmy gwiazdy wraz z Karyme, dopóki nie zasnęła. Ciągle spoglądałam nerwowo na brzuch. Jak mogę w ogóle myśleć o tym że chciałabym cofnąć czas? Zupełnie jakbym go nie chciała, ale to prawda, nie jestem na to gotowa, nie chcę… 

– Boli cię brzuch? – zapytał Pedro.

– Nie, ja… Muszę…

– Jesteś w ciąży? – Wbił we mnie wzrok, a ja czułam i widziałam w jego spojrzeniu że chciał żebym zaprzeczyła. 

– Tak. – Spojrzałam mu prosto w oczy. Cofnęłam uszy, czując jego złość pomieszaną z przerażeniem. Podniósł się i zaczął krążyć wokół mnie.

– Wiedziałem że to był zły pomysł, po prostu wiedziałem, ale jak skończony idiota oczywiście siebie nie posłuchałem. – Tupnął, wypuszczając z chrap powietrze: – Jak to mogło się stać? – Spojrzał na mnie z łzami w oczach: – A co jeśli… Co ja narobiłem?

– Co my – podkreśliłam: – narobiliśmy. – Wstałam: – Nie chciałam być jeszcze matką, ale…

– A jak cię stracę? – Jego chrapy znalazły się blisko moich.

– Nic mi nie będzie. – Starałam się mówić pewnie, choć już zdążył zarazić mnie strachem. 

– A jak będę musiał żyć bez ciebie, dla niego? Bo przecież nie zostawię swojego źrebaka samego… Dlaczego dałem się ponieść?

– Oboje daliśmy się ponieść. – Zerknęłam na Karmę, wciąż spała: – Jakoś sobie poradzimy, będę na siebie uważała…

– Teraz kiedy nie ma Enni… 

– Pedro proszę, przestań, bo sama zaczynam panikować. – Objęłam go łbem: – Nic złego się nie dzieje, nic mnie nie boli i nie czuję się jakoś gorzej… – Przynajmniej nie fizycznie. Jak mogę myśleć w ten sposób? 

– Musimy znaleźć kogoś kto się na tym zna, nie ma innej opcji. 

– Wiele koni rodzi bez pomocy. 

– Ale ja nie chcę ryzykować… 

Irutt i Linnir wróciły. Było mi głupio po wczorajszej rozmowie z nimi, powinnam sama domyślić się co się ze mną dzieje.

– Rosita jest w ciąży. Powiedz że się na tym znasz, Linnir. – Pedro podszedł do niej.

– Dlaczego miałabym? – odpowiedziała niezbyt przyjemnym tonem. Irutt ją szturchnęła, wymieniły ze sobą porozumiewawcze spojrzenia, przez co zaczęłam się domyślać co Ennia przekazała Irutt tuż po tym jak…

– Wybacz, ale nie znam się na źrebakach – dodała Linnir: – Źle się czujesz? – zapytała mnie.

– Nie.

– Muszę się przejść, sam, wybaczcie. – Pedro wyszedł, a właściwie wybiegł, prawie wpadając na Linnir.

– Wcale się nie cieszycie – zauważyła Irutt: – Nie wiem czy to dobrze wpłynie na źrebię.

– Nie planowaliśmy tego…

– Ono też.

– Wiem, wiem, ja…

– Dobrze opiekujesz się Karyme, czujesz też emocje, mi byłoby ciężej zostać dobrą matką – powiedziała Linnir. 

– Kiedy ja wcale nie mam żadnego doświadczenia w zajmowaniu się źrebakami.

– Ja mam – zapewniła Irutt: – Choć zwykle pomagał mi brat, albo starsza przyjaciółka. Jeśli je czymś zainteresujesz i jeśli cię lubią to nie jest takie trudne. 

Brzmi jakby nie miała pojęcia o wychowywaniu źrebiąt, zajmowanie się nimi pod nieobecność rodziców to co innego.


~*~


Spotkałam Pedro na zewnątrz, nad ranem, gdy wszyscy spali. Jadłam w samotności posiłek. Nie umiałam sobie poradzić z własnym poczuciem winy, powinnam się cieszyć. Co jeśli nie dam rady pokochać własnego źrebaka? A jeśli Pedro ma rację i…

– Przepraszam, zachowałem się jak… – Urwał, przyniósł mi parę gałązek z jeżynami, nieco zmarzniętymi, musiał sporo się naszukać by znaleźć je o tej porze roku, odłożył je obok mnie: – Każdego dnia boję się że cię stracę, bo straciłem już tak wielu. To głupie, ale tak właśnie jest. Zresztą wiesz że są dni gdzie nie jestem zbyt… Czuły.

– Chciałbyś cofnąć czas? – zapytałam.

– Z jednej strony tak, z drugiej, zawsze marzyłem o tej chwili, o partnerce i własnym źrebaku. Nie ważne jakbym zaprzeczał i okłamywał sam siebie. Kocham cię, Rosita, je też będę. – Popatrzył mi w oczy.

Partnerce? Ja nie chciałam jeszcze zakładać rodziny. Pedro też stronił od tego, choć czułam jego lęk, więc właściwie bardziej się tego bał, niż nie chciał. Powiedział mi prawdę.

– Ja też cię kocham… – Wyznałam. Spuściłam wzrok, po chwili częstując się owocami, które przyniósł, podzieliliśmy się.

– Nie ważne jakiej będzie płci, ani jak będzie wyglądało.

Spojrzałam na niego, uśmiechał się, sama też wymusiłam na sobie uśmiech, zaraz czując jak ukłuło go zmartwienie.

– Co ci jest? – zapytał.

– Nie chciałam zachodzić jeszcze w ciąże, to za wcześnie… – W oczach zebrały mi się łzy. Dlaczego zachowuje się tak samolubnie, ono nie jest temu winne, jak mogłam pomyśleć że lepiej by było gdybym nie zaszła w ciąże? 

Przytulił mnie do siebie. 

– Pokochasz je. Jesteśmy z tym razem.


[Pedro]


Dasz radę, przetrwałeś już tyle, Rosita też, będzie wspaniałą matką. Wystarczy popatrzeć jak dobrze opiekuje się Karyme. Wygłupiały się wraz z Zammi, ja miałem dołączyć, już kończyłem pić z na wpół zamarzniętej rzeki. 

– Pomocy! – zawołał ktoś, tak cicho że to równie dobrze mogło mi się przesłyszeć. Tuż po tym Zam ją przewróciła. 

– Zapomniałaś że jest w ciąży?! – Pobiegłem czym prędzej, Rosita wsparła się już na Karyme.

– Przepraszam – jęknęła Zam.

– Nic mi nie jest, to normalne podczas zabawy, zresztą śnieg zamortyzował upadek. – Rosita się do niej uśmiechnęła, trąciła mnie zaczepnie w bok: – Przyłącz się do nas.

– A może lepiej byśmy się gdzieś przeszli? – zaproponowałem. 

– Ciągle się przemieszczamy. – Cofnęła uszy.

Zam i Karyme bawiły się dalej bez nas.

– Popływajmy, niedaleko stąd są ciepłe źródła.

– O, ja z chęcią! – Zammi doskoczyła do nas, prawie znów wpadając na Rosite. 

– Uważaj trochę. – Nie spuszczałem jej z oczu.

– Chcesz popływać? – Rosita odwróciła się do podchodzącej do nas Karyme: – Tylko musiałabyś schłodzić wodę swoją mocą. Wybralibyśmy się do ciepłych źródeł.

Nie wiem czy to był dobry pomysł, ale kilka dni temu Zam pożyczając żółty kryształ od Komety, by mieć róg, uwolniła Karyme od czerwonego kryształu. Zresztą co się martwisz, każdego z nas chroni niebieski kryształ i unikamy obcych. Moc Karyme to nasz najmniejszy problem.

– Nigdy… Nie pływałam… 

– Naprawdę?! – wykrzyknęła Zam, smagając mnie przez nagły ruch ogonem, czego w ogóle nie zauważyła. Byleby uważała na Rosite, a będę zadowolony.

Karyme skryła głowę za grzywą.

– Nigdy nie jest za późno żeby się nauczyć. Chodź, pokażemy ci co i jak. – Poszedłem pierwszy, już kiedyś odwiedzałem te ciepłe wody, więc doskonale znałem drogę.

– Pomocy! – I znów usłyszałem ten sam głos, cichy jakby pochodził z mojej podświadomości. 

– Pomocy! – zawołał ponownie.

– Czujecie krew? – zapytała Zammi.

– Ja słyszę jakiś głos… – przyznałem. Rosita i Zammi nastawiły uszy. Karyme szeptała coś do siebie, ale jej nikt nie powinien zwracać uwagi, nawet jeśli teraz trochę nam to przeszkadzało. Zam uniosła delikatnie wargę, odsłaniając bardziej kły. 

– Źrebak – powiedziała: – Ma skrzydła… – Zamknęła oczy, wyżej unosząc głowę, sam też zawęszyłem: – …od krwi.

– Jest ranny? – zapytała Rosita.

– Tak… – Ruszyła w stronę zapachu, a my za nią. Nie wiem dlaczego się skradaliśmy, tak jak Zammi uważając by nie postawić kopyta na żadnej z szyszek czy suchej gałęzi. Korony drzew powstrzymały śnieg przed napadaniem na leśną ścieżkę, ich gałęzie aż uginały się od śniegu. Wyjrzeliśmy zza jednego z drzew. W krzakach kryło się małe, kare pegaziątko. Klaczka.

Z jej poharatanej, lewej strony pyska sączyła się krew. Przymykała lewe oko. Skrzydła drżały, dygotały tym mocniej, gdy próbowała je złożyć. Czarne pióra, te nie splamione krwią, mieniły się różnymi barwami pod wpływem słońca. Unosiła tylną nogę, z jej uda jakiś drapieżnik oderwał kawałek skóry.

Wyszliśmy do niej, Rosita znalazła się najbliżej małej.

– Pomożesz mojej mamie? – zapytała klaczka, nienaturalnie spokojnym głosem. Czy ona nie czuła bólu? Może być w szoku, Pedro.

– Nie ruszaj się, wezmę cię na grzbiet i od razu zajmiemy się twoimi ranami. – Jak powiedziałem tak zamierzałem zrobić, podszedłem.

– Dobrze. A potem pomożecie mojej mamie? – odpowiedziała mała.

– Tak. – Na pytania przyjdzie czas później. Rosita pomogła mi ją wziąć na grzbiet, a Zammi przywarła do mojego boku by przyjąć część ciężaru klaczki na siebie. Ruszyliśmy szybko do jaskini, gdzie Linnir odsypiała noc. Irutt z nią została, więc o ile nie zmieniły planów powinny tam być. Kometa wybrała się gdzieś z Nievą.

– Co się stało? – zapytała Rosita małej, idąc obok mnie. Karyme szła za nami.

– Proszę, pomóżcie mojej mamie – brzmiała jakby nauczyła się tej kwestii na pamięć i nie postarała się z odegraniem roli.

– Kto jest twoją mamą?

– Ivette.

– Ivette? – przestraszyła się Rosita: – Jest ranna?

– Tak, zaatakowali nas. Chcieli mnie zabrać, a mama kazała mi uciekać.

Rosita posłała mi jedno z tych spojrzeń. 

– Nie możemy tam wrócić. Absolutnie. Złapią nas i zamkną, a Irutt zabiją. Kto wie, może jeszcze Mago przejmie kontrolę nad naszymi umysłami. 

– To moja siostra, ona mnie potrzebuje... – Oczy Rosity już się zaszkliły. 

Nie daj się, Pedro, to dla jej dobra.

– Nasze źrebię potrzebuje nas bardziej.

– Nie rozumiesz, ona…

– Wiem co chcesz powiedzieć, przeżywałem to samo z Nievą, ale i tak jej nie pomożemy, bo nas złapią.

– Nie mogę jej tak zostawić.

– Zaatakowały cię drapieżniki, prawda? – Obejrzałem się na małą, na moim i Zam grzbiecie. Przytaknęła.

– Pedro. – Rosita nie odpuszczała.

– Musimy ją zostawić. – Machnąłem ogonem, mój krok stał się bardziej nerwowy.

– Na pewną śmierć?! – Rosita położyła uszy, dostrzegłem łzy w jej oczach. 

– Wrócisz i nawet nie zobaczysz Ivette, bo cię złapią. 

– Byłyśmy w trójkę, mama ja i Ajiri – wtrąciła mała: – A oni przyszli zmusić nas do powrotu do stada, pegaz twierdził że jest moim ojcem.

– Nie mieszkaliście w stadzie? – zapytałem.

– Nie. 

– Ale chcieli was do niego zabrać?

– Tak. Pomożesz? – Mała spojrzała na Ros.

– Tak – odpowiedziała jej.

– Nie – zaprotestowałem.

– Nie możesz za mnie decydować.

– Jesteś w ciąży, a to źrebię jest także moje, nie chcę byś je narażała. – Być może znienawidzi mnie za te słowa, ale przynajmniej będzie bezpieczna. Odeszła ode mnie, od nas, z położonymi uszami, wchodząc do jaskini.

– Rosita… – Weszliśmy po chwili za nią. 


~*~


Irutt przyłożyła róg do czoła Celeste, podczas gdy Linnir i ja opatrywaliśmy jej rany. Mała uciekała przed własnym ojcem, udało jej się go zgubić, ale potem zemdlała i spadła, resztę drogi przeszła, w trakcie zaatakowała ją puma, niedaleko od nas. Szczęśliwe coś spłoszyło drapieżnika. Nie wiem, może zapach Zammi? Może pachnie podobnie do mrocznego konia i puma ją z nim pomyliła? Jej zapach jest specyficzny i  bardzo różny od naszego, ale nigdy nie miałem porównania.

– Nie znam stada mamy – stwierdziła mała. Nigdy jeszcze nie spotkałem tak wypranego z emocji źrebaka. Czy to może mieć związek z tym co właśnie przeżyła? Chyba Ivette nie nabawiła jej traumy?

Irutt pokiwała głową, wycofując róg.

– Widzę – dodała: – Pójdziemy razem. – Spojrzała na Rosite. A ja już miałem złe przeczucia: – Przyda się wam moja magia.

– Pójdę z wami – wtrąciłem.

– Lepiej nie – powiedziała Rosita.

– Nie…

– Daj załatwić to nam – zabrzmiała nieprzyjemnie. I wcale się nie dziwiłem, po tym co jej powiedziałem, jak się okazuje na darmo.

– Normalnie też nie puściłbym cię samą.

– Ivette nie zna cię aż tak dobrze, ani Mago.

– Ivette? – Kometa stanęła w wejściu, Nieva przecisnęła się do środka, zajmując swoje ulubione miejsce przy ścianie.

– Chcę cię tylko chronić, to coś złego?

– Ale ja nie jestem bezbronna. 

Irutt podeszła do Komety, wyjaśniając jej pokrótce co się stało. Streściła też samą naszą rozmowę, robiąc ze mnie kogoś bardzo przewrażliwionego. 

– Lepiej być zbyt ostrożnym, niż głupio ryzykować – skomentowałem.

– Wybacz że to powiem, ale przeszkadzałbyś tylko, musisz w końcu nieco odpuścić, zwłaszcza kiedy nic złego się nie dzieje – powiedziała do mnie Irutt: – Ruszajmy. – Dotknęła grzbietu Rosity i Komety ogonem, po czym zmieniła się w wilka: – Będę się z wami kontaktować. – Popatrzyła w oczy Linnir, trąciły się na pożegnanie nosami. 

– Będziemy gotowi – oznajmiła Linnir.

– Nie boisz się jej puścić samej? – zapytałem, gdy odprowadzała je wzrokiem. Już wyszły. Mógłbym wybiec, co doprowadziłoby pewnie do kolejnej kłótni i niczego więcej.

– Nie puszczam jej samej – odpowiedziała i odwróciła się do reszty: – Za chwilę ruszamy ich tropem. – Zatrzymała wzrok na Zam, Zam miała najlepszy węch z nas wszystkich, mroczne konie muszą mieć go jeszcze bardziej rozwinięte: – Będziemy czekać w bezpiecznej odległości. Pedro, zostaniesz z Celeste i Karyme… 

– Zaraz, jak to zostaniesz? – przerwałem jej.

– Nie usłyszysz Nievy.

– Więc ty zostań.

– Nie jesteś wystarczająco szybki, nie masz też żadnej mocy.

– No popatrz, Kometa też nie.

– Nieva mówi, że Pedro jest ogierem i nie potrafi przełknąć swojej dumy – wtrąciła Zam.

– Zupełnie nie o to chodziło. Jak mam tu zostać wiedząc że Rosita jest w niebezpieczeństwie? – Że one są w niebezpieczeństwie, one, Pedro. Nie, nie będę się teraz poprawiał.

– Nie pozwolimy by coś jej się stało – obiecała Linnir.

– Nieva mówi… – zaczęła Zammi.

– Chyba nie chcę wiedzieć – skomentowałem.

– …że nawet źrebak. – Wskazała łbem Celeste: – Tak nie przeżywa jak ty…

– Cieszę się że już ci lepiej – zwróciłem się do przybranej siostry, wciąż nie miała odwagi spojrzeć nikomu w oczy, ale przynajmniej jej ogon wisiał swobodnie. Stała blisko Linnir i Zammi, właściwie za nimi. Podejrzewam że zaczęła im choć odrobinę ufać; wierzyć że ją obronią, przede mną. Chociaż… Byłoby świetnie gdyby zrozumiała że jej nie skrzywdzę, ale wątpiłem by aż tak się zmieniła.

– Pedro, będę z tobą szczera, za bardzo przeżywasz całą tą sytuacje z ciążą… – stwierdziła Linnir.

– I słusznie, może jej się coś stać, powinna była tu zostać.

– Właśnie dlatego nie możesz iść. To dopiero początek ciąży, nic jej się nie stanie, nie pozwolę na to by ktokolwiek ucierpiał. Ivette jest trudna, a one lepiej do niej dotrą niż ty, ktoś musiał tu zostać, niedługo wrócimy – powiedziała Linnir, nim wyszła z Zammi i Nievą. 


[Rosita]


Podążałam za Irutt z Kometą, zagubioną we własnych myślach, niosła żółty kryształ w pysku, miałam wrażenie że chcę go gdzieś po drodzę porzucić, co chwilę spoglądała na gałęzie, zatrzymując wzrok na tych do których mogłaby dosięgnąć

– Pomagasz nam z tego samego powodu co Pedro – szepnęłam, do Irutt przemienionej w Celeste. 

– Tylko że ja mogę faktycznie was ochronić. – Obejrzała się na mnie, po chwili przenosząc spojrzenie na Komete: – Załóż kryształ.

Skrzywiła się, dodając: – Ale Rosita nie może polecieć, więc… 

– Musimy być gotowe w każdej chwili. 

– Ivette może nie najlepiej zareagować jak zobaczy że ja też mam skrzydła, bo… No nie wiem…

– Skoro kiedyś ci go dała, nie powinna mieć nic przeciwko.

– Ale… Ja nie powinnam iść – Kometa się zatrzymała: – Tak, idźcie beze mnie.

– Dlaczego? – spytałam: – Bo jesteśmy siostrami?

– Nie tylko my…

– Kometa, teraz jest za późno żeby się wycofać – powiedziała Irutt.

– Ivette nie musi o tym wiedzieć, jeśli nie chcesz… – dodałam.

Kometa zacisnęła powieki, krzycząc: – Ja też jestem jej siostrą! – po chwili otworzyła jedno z oczu.

– Nic o tym nie wiem, o co chodzi? – zapytała Irutt, już w swojej postaci.

– Nie wiesz, bo ja też nie wiedziałam i tata mi nie powiedział… Właściwie powiedział, ale wcześniej nie pamiętałam by to zrobił i… Nie wiem czy to zrobił, czy nie. Nic już nie rozumiem, przypomniałam sobie że jest moją siostrą i… Właściwie że jej mama jest moją mamą. To skomplikowane!  Miałyśmy tyle problemów, skrzywdziłam ją… Może masz rację i istnieją też inne wersje… Świata.

– Co…? – wydobyłam z siebie półgłosem.

– No bo pamiętałam Ennie i… Beerha, jej brata, ale on nie zginął, w ogóle nie zginął, chyba że… Później.

– A Ivette mogła sobie przypomnieć? – dopytała Irutt.

Kometa przytaknęła z łzami w oczach: – Ja nie chciałam…

– Trudno, będzie musiała to przeżyć. Idziemy ją odbić.


⬅ Poprzedni rozdział