[Ivette]
– Zostaniesz moją mamą? – zawołał mały, stając na moim grzbiecie, zjeżyłam sierść, nienawidziłam kiedy ktoś chodził po mnie, jak kiedyś Kettui, przecisnął się obok Komety, korzystając z tego że trzymałam skrzydła uniesione żeby nie spadła i wszedł mi na głowę.
– Ivette… – Linnir już skoczyła, ale i tak strąciłam z siebie źrebaka, z łatwością go złapała, spadł na jej grzbiet, poparzony od słońca, przymknęła jedynie oczy, znosząc ból w ciszy.
– Będziesz mamą? – zapytał mały.
– Mogę zostać najwyżej twoją ciocią.
– To i tak super, jeszcze wczoraj nie miałem nikogo.
Celeste prowadziła Burzę za grzywę, wpółnieprzytomną. Cruzina szła obok, a Blakie leżała sobie na grzbiecie mojej córki. Z prawie zamkniętymi oczami. Jeszcze będzie udawać że przysypia. Ma tupet.
– Ciężko ci latać? – warknęłam: – Dlaczego napuszczasz na nas wpółożywionych?! – wrzasnęłam. Otworzyła szerzej oczy, schowała głowę w skrzydle, odwracając wzrok.
– Mamo, jest zmęczona – już szybko tłumaczyła ją Celeste.
– Feniksy się nie męczą.
– Aha… Mówiłam… – wymamrotała Burza.
– A ty zostaniesz moją mamą? – zapytał Bojownik Celeste.
– Nie.
– Też ciocia?
– Nie.
– Siostra?
– Nie szukam rodziny.
– Musisz się położyć. – Linnir zaprowadziła Burze do Eepli, która chętnie otuliła ją ogonem i położyła się z nią.
– Zaczęliście przedstawienie…? – zapytała nieprzytomnie Burza.
– Dlaczego jest w takim stanie? – Linnir spojrzała na Celeste, powinna zadać to pytanie Blakie. Moja córka nie ma z tym nic wspólnego.
– Blakie ją tylko w połowie przebudziła… – wyjaśniła Celeste. Burza już zasnęła, wystarczyło że poleżała chwilę i odpłynęła.
– Przebudziła?
– Jasne, ona wszystko robi w połowie. Po co w ogóle się za to zabiera? – Tupnęłam kopytem.
– Nie wiem co mówisz, mamo… Blakie nie chciała żebym dźwigała Burze, za bardzo przeżywała utratę matki i Tany, nie dało się z nią dogadać, a my chciałyśmy już wracać.
– Ale już Blakie możesz dźwigać – warknęłam blisko uszu Blakie, popatrzyła na mnie wpółnieprzytomnym wzrokiem. Naprawdę uważa że się nabiorę?
– Ivette, zostaw je. – Linnir zjawiła się przy nich, osłaniając sobą, położyła uszy, z chrap pociekło jej trochę krwi: – Ile razy jeszcze będziesz do tego wracała? Chcesz zostać z nami to przestrzegaj zasad.
Mały na jej grzbiecie spojrzał na mnie z podobnym wyrazem pyska, jakby próbował naśladować Linnir.
– Które sama sobie wymyśliłaś? – Tupnęłam: – Trzeba było mnie pochłonąć osobiście, Blakie. Naprawdę sądziłaś że twoja bezmózga armia to zrobi? – Zacisnęłam szczęki, wbijając w nią wzrok: – Co? Boisz się że nie dałabyś rady czy może wtedy wreszcie wszyscy by się od ciebie odwrócili? Celeste na pewno.
– Jest załamana – powiedziała Celeste: – Nie chce rozmawiać.
– A ja przeżywałam że cię zraniłam, może zrobię ci jeszcze jedną szramę na pysku? – warknęłam do córki.
Blakie zasłoniła jej głowę skrzydłem. Wiedziałam że symuluje.
– Odpuść. – Z chrap Linnir poleciało jeszcze więcej krwi.
“Linnir…” Cruzina podeszła do niej “Krwawisz.”
Linnir przetarła pysk o przednie nogi: – To nic.
“Nieprawda, musisz odpocząć.”
– Odpoczynek ważna rzecz, ciociu. – Mały zeskoczył z niej, blisko Cruziny, zerknął prosto na jej pysk.
Linnir otworzyła nagle szeroko oczy, rozglądając się po wszystkich: – Mozzran…? – Pobiegła natychmiast wybijając się do skoku.
“Linnir, czekaj…” Cruzina się obróciła, ale Linnir była już daleko. Nieźle. Zapomnieć o źrebaku, którym się tyle zajmowało.
“Próbuje ją odciążyć jak się da, ale już sama nie daje z nią rady…” Cruzina już roniła łzy, spoglądając na Celeste “Ona stara się wziąć na siebie jak najwięcej, nie wiem co robić. Może to wszystko dlatego że jestem kiepska w pilnowaniu Mozzran?”
Celeste zdawała się słuchać na nią, ale nic jej nie odpowiedziała.
– Poszukamy jej? – zapytała Eepli.
– Ja pomogę – Bojownik aż podskoczył.
“Może… Zostaniesz z Burzą…?” Cruzina zwróciła się do Eepli: “A ze mną ktoś by poszedł szukać Linnir i Mozzran? Celeste?”
– Idź, pomogę Eepli – odezwała się łaskawie Blakie, próbując spaść z grzbietu Celeste, ale córka dopilnowała ją i się położyła delikatnie zesuwając ją na ziemię: – Mogę ci pomóc, Eepli?
– Razem ze mną? – wtrącił Bojownik.
– Co ty na to Eepli?
– Możecie – odpowiedziała Eepli.
– Jeśli nie chcesz mojego towarzystwa, zrozumiem.
– Chętnie, nadal cię lubię. Wszystkich.
– Uwielbiam Feniksy! – wykrzyknął Bojownik, podbiegając do Blakie: – Może ty zostałabyś moją mamą? To by było! Nikt by nie miał tak potężnej mamy!
Skąd niby wiesz że ona jest feniksem?
– Możemy najpierw się lepiej poznać? – Blakie dotknęła go łagodnie skrzydłem.
– No dobra.
“Widziałeś nas?” zapytała Cruzina.
– No. Trochę się przestraszyłem tych dziwnie świecących osób i uciekłem, ale widziałem Feniks, pegazy mówiły o niej całkiem sporo. Wygląda lepiej niż ją opisywali. Mógłbym dostać od ciebie imię? – Spojrzał zachwycony w oczy Blakie. Durny źrebak.
– Poradzimy sobie – obiecała Blakie Cruzinie. Uśmiechnęła się do źrebaka: – Co powiesz na imię Arneb?
– Jest najlepsze.
Parsknęłam, układając Kometę obok siebie.
– Mamo… – zaczęła Celeste.
– Idź, mam dość was wszystkich – Obróciłam się do nich tyłem. Blakie pospieszyła tłumaczyć moje słowa.
– Po prostu ruszajcie już! – krzyknęłam.
“Celeste, idziemy?” spytała Cruzina. Czułam wzrok córki na sobie przez ciągnącą się nieskończenie chwilę.
Spojrzałam w końcu na nią od niechcenia.
– Nie mogę patrzeć jak tak cierpisz, mamo, postanowiłam że to zrobię, tak jak Keira dla Blakie, a Tana dla Burzy. Przy najbliższej okazji.
“Celeste…” Cruzina złapała ją ogonem za przednią nogę.
Przygwoździłam córkę do drzewa, tak gwałtownie że o nie uderzyła, po drodzę przewracając Cruzine.
– Ivette, zostaw ją – powiedziała Blakie proszącym tonem, zasłaniając źrebaka skrzydłami.
– Co ty sobie wyobrażasz?! Mówiłam żebyś się nie zabijała! – Wrzasnęłam. Celeste zacisnęła oczy. Położyła się na ziemi, zwiesiła głowę, a jej wargi drżały, poza tym cała zesztywniała. Przycisnęłam skrzydła do boków, z trudem panując nad sobą: – Dlaczego jesteś taką kretynką?! Myślisz że nie będę cierpiała jak zginiesz?
– Nie rozumie co mówisz – przypomniała Blakie, już przeczołgała się dość blisko. Niemal dotykała nas skrzydłami. Źrebaka pozostawiła samemu sobie.
– Po co jej o tym mówiłaś?! – Obróciłam się do niej: – Trzeba było ją oszukać jak wszystkich! – Zbliżyłam do niej pysk. Wiedziałam że więcej nie będzie okazji by ją zabić. To wszystko jej wina. Gdybym mogła urwałabym jej łeb. Powinnam to właśnie zrobić wtedy, gdy była bezbronna.
– Ivette…? Co wy…? – Kometa się obudziła, a potem od razu zemdlała.
– Nikogo nie oszukałam… – powiedziała Blakie, patrząc mi w oczy, jej pióra wystające między kosmykami grzywy delikatnie się uniosły: – Przemilczałam tylko kilka spraw… Bałam się mówić o tym kim jestem. Boję się że mogę kogoś nieumyślnie skrzywdzić…
– Nieumyślnie skrzywdzić? Tak teraz nazywamy rzeź?
Spuściła wzrok.
– Po co ci ta żałosna armia wpółożywionych?
– Próbowałam ich ożywić, ale nie starczyło mi mocy… Celeste wybrała ciebie, dlatego próbuje…
– Że to niby moja wina?
– Nie.
Jeszcze chwila, a Celeste by wstała.
– Dokąd się wybierasz? – warknęłam. Zamarła. Zatrzymałam się przed nią, mój wzrok sam powędrował na jej szramę pod jej okiem, popatrzyła mi w oczy, zlękniona.
– Obronię cię! – Bojownik rzucił się w moją stronę, Blakie zatrzymała go skrzydłem, przesunęła do siebie, coś szepcząc do niego.
– Nie warto się poświęcać dla takiego potwora jak ja – powiedziałam łagodniej do córki, choć wciąż zaciskałam szczęki: – Na twoim miejscu żyłabym swoim życiem z dala ode mnie. Nigdy więcej mi tego nie rób.
Blakie przetłumaczyła, nie miałam innego wyjścia jak się na to godzić. Wzrok Celeste powędrował gdzieś z tyłu za mną. Obejrzałam się. No po prostu świetnie. Świetnie, kryształ Cruziny pękł. Pewnie podczas upadku. I znowu będzie na mnie. Wpatrywała się w niego, dotykając pyskiem, z łzami w oczach, taki nie chciał jej przywrócić, ani rogu, ani ogona. Drżała na ciele.
Wróciłam do Komety, spała tak spokojnie, przywarłam pyskiem do jej boku, pozwalając Blakie całkiem zbliżyć się do Celeste, już objęła ją skrzydłami. Cała się najeżyłam. Źrebak zatrzymał się obok nich. Tak będzie lepiej.
Cruzina wstała. Celeste i Blakie szeptały coś do siebie. Nastawiłam uszu, ale i tak nie usłyszałam ani słowa.
– Mogę naprawić twój kryształ? Powinnam dać radę – zaproponowała Blakie. Cruzina przytaknęła jej nerwowo, przysuwając kamień w jej kierunku. Blakie sięgnęła po niego skrzydłem. Bojownik uważnie się temu przyglądał. Cruzina podeszła do krzewów, obserwując cały czas Blakie. Celeste już wstała. Blakie po krótkiej chwili podała Cruzinie jej kryształ, już w jednym kawałku, na własnym skrzydle. Wystarczyło że Cruzina się zbliżyła, sztywnym krokiem, jakby w każdej chwili miała odskoczyć i uciec, a odzyskała postać jednorożca. Złapała kryształ w ogon, jak najszybciej odsuwając się z nim od Blakie.
“Dziękuje…” przekazała za pomocą rogu łamliwym głosem. Trzymała ogon blisko swojego boku, zwinięty na krysztale. Arneb siedział już pod skrzydłem Blakie. Za to Eepli zniknęła razem z nieprzytomną Burzą. I to pewnie dużo wcześniej, niż teraz.
– Mama… – zaczęła Celeste, patrząc w oczy Cruziny.
“Wiem że nie chciała mnie skrzywdzić… Że to był wypadek. Wybaczam jej…” Cruzina położyła na skrzydle Celeste drżący ogon, patrząc jej w oczy, roniła łzy: “Proszę, nie odbieraj sobie życia…”
Blakie położyła na grzbiecie Cruziny skrzydło, posyłając jej współczujące spojrzenie. Wspaniale wykorzystała sytuacje. To był chwilowy dotyk, po nim odsunęła się, wraz z źrebakiem.
– Opowiesz mi coś o niebie? – szepnął mały.
– Co chciałbyś wiedzieć?
Cruzina przez chwilę ją obserwowała, unikając bezpośredniego patrzenia w jej oczy. Podeszła ułożyć się bliżej Celeste.
– Mama jest dla mnie najważniejsza – stwierdziła córka.
“Więc… Bądź przy niej” przekazała jej ledwie słyszalnie Cruzina.
[Linnir]
Poczułam szarpnięcie za grzywę, ukłucie w łopatce. Otworzyłam oczy. Nade mną stał jednorożec, w świetle promieni słonecznych, opierał przednie racice na moim własnym boku.
– Irutt…?
– Mozzran.
Obróciłam się na brzuch, próbując poprawić widzenie mruganiem. Obraz wyostrzył się na krótką chwilę, zdążyłam zobaczyć wystraszone brązowe jak u Irutt, oczy Mozzran. Wycofała się.
– Umierasz? – zapytała.
– Nie, wątpię by było aż tak źle. – Głowa pulsowała bólem, nie miałam siły się podnieść.
– Linnir! – rozpoznałam głos Eepli: – Co ci się stało? – Otoczyła mnie ogonem, wsunęła go pod mój bok.
– Krwawiła z chrap i nie słyszała co mówię, upadła, prawie mnie przygniotła… – powiedziała roztrzęsionym głosem Mozzran: – Zrób coś, nie chce by umarła.
Choć w takim stanie odczułam ulgę. Z Mozzran nie było aż tak źle jak mogłoby być.
– Nic mi nie jest, odpocznę i będzie dobrze – powiedziałam. Siła powoli wracała, dźwignęłam się ostrożnie na dygoczące nogi. Mozzran otworzyła jeszcze szerzej oczy. Eepli uniosła mnie nad ziemią, przytuliła do siebie. Zauważyłam na jej grzbiecie śpiącą Burzę.
– Eepli…
– Odpocznij, proszę.
– Pójdę z nią do reszty – obiecała Mozzran: – Cruzina będzie mnie pilnować.
Oczy mi się zamykały, pomimo ciepła Eepli. W ten sposób mogę się przegrzać.
– Kto wszystkim… Się zajmie? – spytałam na pół śpiąco. Starałam się by wszyscy byli bezpieczni i w dobrej kondycji, czy to psychicznej czy fizycznej. Wszystko brałam na siebie, bo tak łatwiej znieść każdy kolejny dzień. Każdą noc. W snach czułam się samotna, byłam ich zbyt świadoma od jakiegoś czasu, a od powrotu Blakie przestałam widywać w nich Irutt…
– Poradzili sobie… – zapewniła Eepli: – Będę ich strzegła. Możesz spać spokojnie.
– Trochę mi za ciepło…
Eepli poluźniła uścisk.
~*~
Obudziłam się w nocy gwałtownie, pod rozłożystymi gałęziami drzewa i skrzydłem Blakie, lekko pulsującym światłem, przyjemnie chłodnym. Śniło mi się coś złego z udziałem Irutt, ale nie potrafiłam sobie tego przypomnieć. Tym razem nie był to świadomy sen.
Półksiężyc zawędrował na szczyt nieba, obok gwiazd przepływały chmury. Cruzina spała niedaleko mnie, z Mozzran. Blakie leżała tuż obok, patrzyła na śpiącego ogierka, okrytego jej drugim skrzydłem.
– Ciociu, jak się czujesz? – Spojrzała na mnie.
– Dobrze.
– Linnir, obudziłaś się. – Kometa przywitała mnie z radosnym uśmiechem, przyniosła mnóstwo roślin: – Pomyślałam że z chęcią coś zjesz… Zwłaszcza jak będziesz jeszcze wyczerpana i… Mam wrażenie że nie widziałam cię całe wieki, a przecież zaledwie wczoraj… Chyba, właściwie na pewno o tej samej porze spacerowałyśmy. Nadal ciężko się przyzwyczaić, wolałabym mieć jedno życie, naprawdę, chociaż teraz nie bardzo wiem które… Myślałam że to oczywiste, ale jednak nie bardzo… Jak się czujesz?
– Już dobrze. – Podniosłam się: – Blakie, co z Burzą? Nie możesz trzymać jej cały czas w uśpieniu.
– Już pozbyłam się z niej własnej energii, wkrótce się obudzi. Eepli z nią jest.
– To skoro Blakie zajmuje się Bojownikiem, a Cruzina Mozzran to ja może pójdę z tobą? – Kometa zerknęła na księżyc: – Tak, myślę że do świtu się wyrobimy… Mama wstaje naprawdę szybko.
– A Ivette? – Ruszyłam za Kometą, domyślając się że wie gdzie jest Burza i Eepli.
– Ivette śpi. Zresztą jestem pewna że nie przepada za Burzą. I… Śpi z Celeste… Nie skrzywdzi jej, masz moje słowo. – Popatrzyła na mnie.
– Uwierzyłabym ci gdyby jej nie znała. Ty też nie powinnaś zostawać z nią sama, a co dopiero Celeste…
– Namówiłam ją by wzięła coś na uspokojenie, zaufaj mi. I… Słyszałam o Burzy od Celeste… – Kometa opowiedziała mi wszystko, najszybciej jak potrafiła, ledwo nadążałam za jej słowami, potem łapiąc kolejny szybki oddech, dodała: – Raczej nie da się jej powiedzieć prawdy, więc może… Ja będę mówiła, uznajmy na razie tą wersje co wymyślę za prawdziwą… Po co jeszcze ona miałaby to wszystko przeżywać?
– Nie podoba mi się ten pomysł, zadziała na chwilę.
– Jestem pewna że potrzebujemy tej chwili. I to rozpaczliwie…
– Dobrze. Bądź ostrożna.
[Burza]
Ziewnęłam, przeciągając się. Gniazdo nigdy nie było takie ciepłe, aż nie chciało mi się wstawać. Ale po chwili zgłodniałam, więc otworzyłam oczy. Zrobiłam kółko, nie zauważając wokół siebie żadnych smakołyków. Prześpie się jeszcze. Gniazdo się poruszyło, uniosłam wzrok na tajemniczą postać okrytą czarnym materiałem.
– A, to ty, Eepli. – Ziewnęłam znowu, układając się na grzbiecie w jej ogonie: – Tana mi o tobie wspominała.
– Co mówiła? – zapytała.
– Wszystkich was chwaliła. – Wyciągnęłam racice, nigdy by jej nimi nie dotknęła, była ogromna: – Ale nie wspomniała że twój ogon jest taki wygodny. I ciepły… – Zamknęłam już oczy, gotowa by jeszcze pospać. Przeszkodziły mi czyjeś kroki. I jeszcze przypomniałam sobie co właściwie się wydarzyło, ale jak znalazłam się z Eepli nie mam pojęcia. Poderwałam się, akurat gdy jedno z przybyłych zbliżyło do mnie głowę. Niebieska klacz, Linnir, ładne, ale dziwne imię, pasowałoby do jednorożca. A ta druga?
Złożyłam rozpostarte skrzydła, rozluźniając też napięte mięśnie, w końcu żadna z nich to nie Zagłada.
– Gdzie są wszyscy? – spytałam: – Gdzie wszystkie pegazy? – Rozejrzałam się zatrzymując wzrok na jedynej z całej trójki, wliczając Eepli, pegazicy, z metalowymi nogami.
– Niedaleko – odpowiedziała: – Mam na myśli nasze stado, nie pegazy, one już dawno odleciały… Trochę czasu przespałaś, znaczy całe mnóstwo czasu. – Zastrzygła uszami.
– A ty to kto?
Pegazica wymieniła się spojrzeniem z Linnir.
– Haalvia – odpowiedziała: – Po raz pierwszy widziałyśmy się jak ja, Celeste i Cruzina, i oczywiście Linnir przyszłyśmy do twojej mamy.
– A, ten jednorożec bez nóg…? Ale ty jesteś pegazem, mogło mi się aż tak pomieszać?
– W zasadzie to mam nogi, tylko brakuje mi połowy przednich, więc… To nic złego.
– Nie, spokojnie, nie uważam cię z tego powodu za gorszą.
– Poza tym byłam jednorożcem, jestem… Gdyby znalazł się pomarańczowy kryształ. Chociaż latanie też ma wiele zalet… Ale nie jesteśmy tu by mówić o tym, tylko o Blakie, którą niepoprawnie nazwałaś Zagładą, bo widzisz to dwie różne osoby…
– Też tak myślałam, ale…
– Bo tak jest… – Haalvia zniżyła głos do szeptu, podeszła bliżej mnie: – Blakie uwięziła Zagładę w sobie i ona czasami się uwalnia, wzięła winę na siebie by nie straszyć innych, pomyśl jakby pegazy i nie tylko one spanikowały że istnieje coś równie potężniejszego od feniksa. To przerażające. Ale dzięki uwięzieniu Zagłada staje się coraz słabsza, niedługo Blakie i twoja mama zdołają ją pokonać, do tego czasu Feniks kazała trzymać się z daleka od niej i świetlistych, musiała z nimi zostać, bo Zagłada rzuciła na nią tą samą klątwę co na resztę świetlistych. Szczęśliwie Blakie cię uratowała, a twoja mama kazała nam cię strzec.
– Jestem półboginią, mogę pomóc!
– Ale wasza gwiazda jeszcze nie dotarła.
– Nieprawda, czułam ją, moje moce się aktywowały. – Dotknęłam skrzydłem policzka, brakowało na nim piór. Czyżbym miała tak mało mocy że się wyczerpały? Mama jest potężna, więc nie możliwe by tak było.
– Tak, czasami gwiazdy wypuszczają w kosmos… Swoje odłamki i jeden z nich przeleciał akurat obok planety, twoje pióra i moce wrócą gdy gwiazda będzie już tutaj. Trzeba poczekać aż odrosną… Na razie, cóż… Może zamieszkasz z nami?
– Chętnie. Mogę nawet pomagać, ale źrebakami zajmować się nie umiem i nie chcę robić nic obrzydliwego, ani zbyt męczącego.
– W porządku – odezwała się Linnir, dotąd milcząca.
– I jeszcze jedno. – Obróciłam się do Eepli, jej ogon przylegał do mnie, co wcale mi nie przeszkadzało, bo dzisiaj było faktycznie chłodnawo: – Co ty tam ukrywasz? – Zahaczyłam szponami u skrzydeł o jej materiał, Linnir doskoczyła do nas i normalnie siłą mi je odhaczyła.
– Eepli nie jest gotowa byś ją zobaczyła – wyjaśniła.
Cofnęłam skrzydła: – Nie wolno ci tak traktować córki Feniks. Celeste chociaż starała się mnie chronić, to co ty zrobiłaś to było…
– Dla dobra Eepli – wtrąciła.
– Chyba chcesz by czuła się z nami dobrze? – dodała Haalvia
– A mi się wydaje że się jej wstydzicie. – Wyprostowałam się, uniosłam głowę, nie patrząc na nich: – Nie tak się powinno postępować.
– Nie… Ja sama nie chcę się pokazywać – powiedziała Eepli.
– Nie bój się ich, nie pozwolę cię nikomu zastraszać. – Sięgnęłam skrzydłem do grzbietu Eepli, co było trudne przy jej rozmiarach.
– Jestem pewna że jesteś po prostu ciekawa… – stwierdziła Haalvia. Próbują się bronić. Tany też nie akceptowali, ale ona jest za miła by na nich poskarżyć.
– Nie zastraszyłyśmy jej – twierdziła Linnir: – Tak jest jej łatwiej, kiedy będzie gotowa…
– Trudno w to uwierzyć, stresujecie ją.
– Próbuje ją chronić.
– Przede mną? Brzmi jak wymówka.
– Ledwo cię poznała, przykryta czuje się bardziej komfortowo.
– Tak właśnie jest… – przyznała Eepli.
– Czyli to ze mną masz problem? – Odwróciłam się do niej w jednej chwili: – Sprawiam ci dyskomfort? Ja?
Naciągnęła materiał ogonem bardziej na głowę, przestał mnie otulać i od razu poczułam na sobie chłodny wiatr.
– Nie, ja… Wyglądam ohydnie…
– Jak możesz tak o mnie myśleć? – Oburzyłam się: – O półfeniksie!
– Jak myśleć…?
– Nie jestem powierzchowna, jasne? – Szturchnęłam ją skrzydłem: – Moja siostra jest kłyką, to o czymś świadczy! – Położyłam uszy, odwracając wzrok.
– Nie musisz się bać że cię zostawimy, nie zrobimy tego… Jesteśmy już tak długo razem i zresztą ja cię widziałam, Linnir, Ivette… – dodała Haalvia: – Jestem pewna że ci w tym niewygodnie i nie widzisz zbyt wiele…
– Ale… Co z resztą? Mozzran…
– W porządku, Eepli. – Linnir oparła o nią głowę: – Zrobisz to gdy będziesz gotowa.
– Obrażasz mnie w tej chwili – przypomniałam. Ile mam czekać na właściwą reakcję z jej strony? Mam dość ukrywania przede mną osób które mają jakieś widoczne wady, albo nie wpisują się w poczucie piękna u mamy. Świat nie jest taki prosty, poukładany, nudny. Chcę zobaczyć tą różnorodność.
– Nie naciskaj na nią – odparła Linnir z położonymi uszami.
– Ci tak odpowiada – powiedziałam co widziałam.
– Nie. Chciałabym żeby nie przejmowała się swoim wyglądem, żeby nie miała potrzeby się ukrywać.
– Postaw się na jej miejscu – dodała Haalvia: – Ja… Trochę to rozumiem, wiesz, wolałabym mieć nogi w całości…
– Rany! Jesteście jak mama, brakuje tylko byście układały każdy włosek i pióro, co za bezsens.. Eepli, weź przestań się w tym dusić. – Zahaczyłam szponem u skrzydła materiał, zesuwając go z niej tylko trochę, przytrzymała go.
– Nie mogę… Proszę, znienawidzisz mnie.
– Nienawidzę takiego zachowania. To idiotyczne.
– Daj jej spokój. – Linnir odepchnęła mnie od niej: – Chcesz pomóc? Nie w ten sposób.
– To głupie co robicie, przecież i tak widać twoje nogi.
Spróbowała nakryć je materiałem. Gdyby któraś zechciała przyjżeć się mi dokładniej, zwłaszcza Eepli, to od razu widać że mam w nosie jak wyglądam. Popatrzyłam po sobie, nie widzą to wymienie. Problem w tym że nie znalazłam ani odrobiny brudu. Sierść lśniła i układała się niemal tak idealnie jak w domu. No, świetnie, akurat teraz jak potrzebuje być brudna, ktoś się już się tym zajął.
– Ściągaj to. – Ruszyłam na Eepli, Linnir mnie odepchnęła. To miały być niewinne przepychanki, jak często to robiłyśmy z Taną.
– Zostaw ją.
– Ale jesteście. – Uniosłam skrzydła: – Idę do Blakie.
– Burza, zaczekaj… – Eepli ściskała ogonem swój materiał, cały się zmarszczył, jej głos się łamał. Ściągnęła z siebie materiał, spuściła głowę. Roniła łzy. Nie rozumiem dlaczego. Była…
– Jaka urocza. – Uniosłam skrzydłami jej głowę, odwróciła wzrok: – Tego się wstydziłaś?
– Dlaczego… tak mówisz…?
– Bo tak myślę. – Zanurzyłam skrzydła w jej cudowną w dotyku sierść: – Twoja sierść jest idealna do tulenia, nawet róg masz miękki i puszysty, i kopyta porastają całe w szczotkach pęcinowych, racice zresztą też, ale najsłodsze są te kosmyki na twoim grzbiecie nosa. A oczy przypominają mi o skakunach, lubię skakuny.
– Kłamiesz… – Eepli wyrwała się mi, łkając zniknęła pod ziemią.
– Co z nią nie tak? – zapytałam Linnir: – Przecież jest urocza.
Patrzyły na mnie zdziwione.
– Skąd te miny?
– Inni tak nie uważają – wyjaśniła Linnir: – Eepli przez większość życia była postrzegana w negatywny sposób.
– Nie jest brzydka. Podoba mi się. Jest tak samo urocza jak Tana.
– Kłyki… Uroczę? Czy my widzimy je tak samo? – zapytała Haalvia: – Nie twierdzę że są brzydkie, ale uroczę? Mają bardziej taki… Drapieżny wygląd, nie znaczy że…
– Ivette tu nie ma – przerwała jej zmęczonym, lekko zirytowanym głosem Linnir: – Wiemy że nie miałaś nic złego na myśli.
– Naprawdę nie uważam by były straszne, w sensie brzydkie, bo straszne jako przerażające to jednak niektóre są, po prostu słowo uroczy nie pasuje do wyglądu kłyki… Prawda, Linnir? Chociaż może gdybym moje pierwsze spotkanie nie przebiegło z nimi tak okropnie, to postrzegałabym je inaczej?
– Kłyki już zostawmy. Dlaczego Eepli uciekła i oskarżyła mnie o kłamstwo? – zapytałam: – Wystarczyłoby że powiedziałaby że mnie nie lubi.
– Jestem pewna że dla niej zabrzmiało to jakbyś się z niej wyśmiewała, bo… Trudno jej w to uwierzyć, nam też właściwie… Nadal zastanawiam się co się tu wydarzyło.
– Przeżyła wiele traum, Burza – dodała Linnir.
– Coś nie myślicie o niej najlepiej.
– Nie patrzymy na jej wygląd tylko serce – powiedziała Linnir.
– Przecież… Nie możemy na siłę zachwycać się jej wyglądem, bo kłamałybyśmy, a to tylko by ją zraniło. Tak jak przed chwilą, co nie znaczy że ty kłamałaś.
– Czyli ma rację, myślicie że jest…
– Cierpi, nie akceptuje tego jak wygląda – przerwała mi Linnir. To irytujące że tak robi.
– Tak, przestraszyłam się na początku… Nie myślę o niej że jest brzydka, jest inna... Eepli, wyjdź – zawołała: – Burza naprawdę jest tobą zachwycona. – Haalvia spojrzała na podłoże.
– Te uszy, grzywa rosnąca przez całą szyję i grzbiet, nietypowe kończyny, wygląda jakby należała do innego gatunku. Fascynującego gatunku. Mam tak wiele pytań.
– Mogłabyś na razie się z nimi wstrzymać? Ona jest bardzo wrażliwa, może źle to odebrać – pouczyła mnie Linnir.
– Właśnie, nie uciekła, bo chciała cię urazić, uciekła, bo… Została tak wiele razy zraniona że coś takiego jak podziw jest jej całkowicie obce i… Sama bym nie potrafiła w to uwierzyć.
– Przestaniecie ją tłumaczyć? – Nie znoszę jak mama mi to robi, zwykle jej uwagi na mój temat nie są zbyt trafne, a one robią to samo Eepli: – Dajcie się jej samej wypowiedzieć.
Eepli wróciła, bez okrycia, przytuliła do siebie Linnir. Zadrżałam przez chłodny wiatr.
– Eepli, przytul mnie też. – Podeszłam do nich: – Będziesz świetną przyjaciółką do spania na chłodne noce i nie tylko.
Ponownie uciekła, nie tak się reaguje na propozycje półbogini. Jej ogon został i nadal obejmował Linnir.
– Eepli, jestem pewna że Burza nie kłamała, chociaż jej propozycja jest nieco dziwna – Haalvia zbliżyła się do Linnir.
– Nie jest dziwna, to zaszczyt.
[Cruzina]
Zostałam sama z Blakie i źrebakami. Serce mi załomotało i nie chciało się uspokoić, każdy oddech był wyzwaniem, miałam wrażenie że za chwilę się uduszę. Pomogła mi z kryształem, ale dlaczego? Bo źle ją oceniłam? Wątpię, raczej ze względu na Celeste. Nie miałabym żadnych wątpliwości, ale potem zachowała się tak dziwnie, jakby mi ją oddała. Może źle odczytałam jej gesty? Albo próbowała uśpić moją czujność? Jeśli naprawdę coś czuła do Celeste, nie potrafiłaby mnie znieść w jej pobliżu, a może to tylko pozory i ona cały czas wykorzystuje Celeste do własnych celów, nas wszystkich.
– Jeśli nie musisz spać to dlaczego to robisz? Dlaczego zemdlałaś? – zapytała Mozzran, leżąca obok mnie na miękkiej trawie, wciąż trwała noc, ułożyła ogon swobodnie wokół siebie.
– Śpię kiedy nie radzę sobie z emocjami… A mdleje gdy stracę zbyt wiele energii na raz i muszę się zregenerować. – Blakie patrzyła na nas z przyjaznym wyrazem pyska.
Dlaczego ona przyznaje się do swoich słabości źrebakom?
Arneb opierał się o nią, wypatrując gwiazd ukrytych za chmurami.
– Czyli jednak musisz odpoczywać?
– Tak, ale nie muszę spać przez długi czas, a nawet w ogóle jeśli nie używam nadmiernie własnych mocy.
– Też bym chciał nie musieć spać – skomentował Arneb, ocierając o jej skrzydło głową: – Miałbym tak dużo czasu na zabawę!
– A co z innymi potrzebami?
– Jeść i pić powinnam, chociaż nie zginę z głodu czy pragnienia, jedynie będzie mnie to dręczyło.
– A oddychać?
– Na Ziemi muszę oddychać, inaczej powietrze by mi zaszkodziło, w kosmosie, między gwiazdami już nie, tam nie ma powietrza i feniksy są przystosowane bardziej do nieoddychania niż oddychania… Ale nie mogłabym i tak zbyt długo przebywać w kosmosie.
Nie do końca rozumiałam o czym mówi.
– Co to jest za miejsce, kosmos? – zapytała Mozzran.
– Ogromna przestrzeń między różnymi światami – planetami, większość z nich jest pusta, pozbawiona życia, ale myślę że są też takie jak wasz świat. Nie widziałam zbyt wiele kosmosu, żaden feniks nie jest w stanie w pełni go poznać, jest zbyt ogromny i wszystko ciągle oddala się od siebie.
– Łał – wtrącił Arneb, patrzył już w oczy Blakie.
– Dlaczego nie mogłabyś zbyt długo w nim przebywać?
– Chodzi o inne feniksy, bałabym się że mnie wyczują.
“I-inne feniksy?” mój róg zaświecił przekazując moje myśli, które nie do końca chciałam wypowiadać na głos. Cała już drżałam, ale skoro już zaczęłam, łatwiej było dodać coś jeszcze: “W każdej chwili może jakiś przylecieć i nas zabić…?”
– Nie wiem jakie inny feniks miałby zamiary wobec was, ale… Ja nie przetrwałabym, z waszej perspektywy kilku sekund, gdyby się pojawił.
– Nie pozwoliłbym na to – powiedział Arneb. Mozzran popatrzyła na niego z niechęcią.
– Nie zdążyłbyś nic zrobić, nie potrafiłbyś.
“A-ale nie musi chcieć ciebie pochłonąć?”
– W większości przypadków będzie chciał. Ciało daje możliwość ukrycia się, chociaż jest też bardzo kruche.
– Ty nie wyglądasz tak naprawdę? – spytała Mozzran.
– To znaczy?
– Nie jesteś teraz sobą, feniksem?
– Jestem nim, w cielesnej formie, jako osobnik waszego gatunku, zbliżam się do własnej formy gdy uwalniam z siebie moce, wtedy gdy cała płonę, feniksy są zbudowane z ognia i energii gwiazdy na której się narodziły.
– Naprawdę brakuje ci kończyn?
– Można tak powiedzieć, dwa feniksy zabrały część mnie, po prostu wybrałam to co jest niezbędne do życia, wszystkie ważne narządy i skrzydła, do poruszania się, z parą nóg byłoby trudniej… Zresztą każdy feniks ceni sobie swoje własne skrzydła.
“Ale… Jak byłaś z Keirą…” ośmieliłam się dodać, ale zabrakło mi odwagi by dokończyć. Poczułam wzrok Blakie na sobie. Przesadziłam…?
– Nie chciałam jej obciążać skrzydłem… Noga w tym wypadku była bardziej przydatna, lżejsza i… Gdyby… – głos jej się łamał: – Gdyby się nie poświęciła… Nie byłabym w stanie bez niej przeżyć, utrzymywała mnie przy życiu… Ja… Bałam się, umierałam, a ona chciała to dla mnie zrobić…
Doprowadziłam ją do łez, zerknęłam przelotnie by dostrzec że spływają jej po policzkach, patrzyła chwilę przed siebie, wtuliła głowę we własne skrzydła. Zrobiło mi jej się żal, prawie dotknęłam jej własnym ogonem, w ostatniej chwili go wycofałam, zwinęłam go przyciskając do boku. Arneb przytulił się do niej. Objęła go głową.
– Wy macie dusze, feniksy jej nie mają, jeśli nie potrafią się odrodzić znikają na zawsze – dodała.
– Pochłanianie nas sprawia że stajesz się silniejsza? – odezwała się Mozzran. Blakie pokiwała głową, a ja na jej miejscu bym na to nie odpowiadała. Nie źrebakowi, które ledwo znamy. Mozzran może wszystko powtórzyć Kettui. Nie wierzę że moja siostra tak łatwo umarła. Nie w tej rzeczywistości. Blakie nie wie czy była jej ofiarą, wątpię, nie widziałam jej wśród świetlistych.
– Ile musiałabyś pochłonąć istnień by móc mieć nogi?
– Nie chcę tego robić…
– Ile?
“Mozzran, przestań…” prosiłam, kładąc na jej grzbiecie ogon. Dlaczego ją prowokuje? Mała odsunęła się od mojego dotyku.
– Ale ja muszę wiedzieć, muszę, Blakie.
“Dlaczego?” spytałam.
– Inaczej będę się zastanawiać całe miesiące.
– Nie wiem… – odpowiedziała w końcu Blakie.
– Naprawdę nie wiesz?
– Dowiedziałabym się dopiero próbując to zrobić, ale nie chce, cieszę się z tego że jestem, żyję i wciąż mam osoby które mogę nazwać rodziną.
Czy ona spojrzała w moim kierunku? Bałam się podnieść wzrok. Jeszcze raz zaryzykować. Przecież nie jesteśmy rodziną.
– Mnie też? – spytał Arneb.
– Tak. – Objęła go skrzydłem.
Mozzran położyła uszy: – A tak w przybliżeniu?
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
– Nigdy nie chciałaś mieć nóg?
– Wolałabym być nadal z Keirą, niż to, tęsknie za nią…
– Kto to?
– Moja siostra…
“A Ivette? Też nie ma duszy?” zapytałam samą Blakie, kontrolując magią by źrebaki tego nie usłyszały..
“Ma” Blakie odpowiedziała w mojej głowie, aż się wzdrygnęłam, sam fakt że pojawił się w niej jej głos, był przerażający, to było zupełnie inne uczucie niż gdyby zrobił to inny jednorożec, obce. “Rodzi się przy każdym cyklu, więc musi ją mieć.”
“Też się urodziłaś…”
– Dlaczego nie mogłaś bez niej żyć i musiała się poświęcić? Też była feniksem? – zapytała Mozzran.
“Tak naprawdę przyłączyłam się do Keiry, umierałam, a ona podtrzymała mnie przy życiu, jeszcze w łonie Rosity, nieświadomie, później bałam się że wyda się kim jestem, że uznacie mnie za zagrożenie… Byłam tak naprawdę pasożytem… Poznałam co to znaczy mieć rodzinę, tym bardziej boję się teraz wszystkich stracić.” Słyszałam jej głos w głowie, a jednocześnie wyjaśniała Mozzran i Arnebowi, w tym samym czasie o co chodziło z Keirą, przedstawiła im to w nieco łagodniejszej wersji. Serce biło mi głośno. Ona może prowadzić dwie rozmowy w tym samym czasie. W jakich strasznych celach mogłaby z tego skorzystać? Co jeszcze potrafi?
“Pasożytem…? Keira przez ciebie nie widziała?” zebrałam się w sobie by o to spytać. Blakie milczała. Za chwilę zabije mnie przy maluchach, a może zgładzi i ich, by nie było świadków. Powiedziała nam już o wiele za dużo.
“Nie, urodziła się taka.”
“Więc… Więc w jaki sposób ją osłabiałaś?”
“Nie osłabiałam jej, tylko ciążyłam jej na łopatce i musiała oddychać za mnie, miałyśmy wspólne płuca, też parę innych narządów. Żołądek…”
Nie wiem czy chcę tak bardzo się w to zagłębiać, ale to jakaś szansa by wreszcie zrozumieć czy naprawdę jest niebezpieczna, czy jednak jest tak jak mówi? A ja niepotrzebnie panikuje.
– Zrośnięta z kimś innym? I nie móc właściwie nic? Jak możesz za tym tęsknić? Już lepiej być takim mutantem jak Eepli – stwierdziła Mozzran.
Arneb wstał i powiedział: – Nie obrażaj mojej mamy – zupełnie tak jakby przemawiał do gotowego go słuchać tłumu.
– To nie jest twoja mama.
– Jesteś? Prawda? Dałaś mi najwspanialsze imię. – Arneb spojrzał z nadzieją na Blakie.
– Co nie znaczy że jest twoją mamą. – Mozzran machnęła nerwowo ogonem, zwinęła jego końcówkę.
– Jest potężną mamą.
– Głupiec. – Mozzran położyła głowę, przyciskając uszy do szyi i wbijając w niego wzrok, jej końcówka ogona poruszała się na boki, trącała mnie nią.
– Nie zdecydowałam jeszcze – przyznała Blakie.
– Będę grzeczny i zrobię wszystko co każesz.
– Chętnie się tobą zaopiekuje, ale poznajmy się zanim zdecydujemy. – Blakie objęła go tym razem dwoma skrzydłami, przysuwając do siebie, chętnie się w nią znów wtulił.
– Ja już teraz chcę być twoim synem.
– Na ten moment czułabym się lepiej w roli siostry.
– Lepiej skorzystaj – powiedziała niemal grożącym tonem Mozzran. O co chodzi? Była zazdrosna? O Blakie?
– Wolałbym mamę.
– Zaczekajmy z tym – nalegała Blakie.
– No dobrze… – powiedział niechętnie.
– Co z tymi feniksami? Czy jednorożce mogą je pokonać? – zapytała Mozzran: – Czy będzie po nas jak przybędą?
– Feniksy nie często odwiedzają inne planety, większość z planet jest opustoszała, bez życia.
– Mówiłaś. Ale skoro jesteś tu, to twoi oprawcy muszą być blisko. Jak mamy się bronić?
– Nie możecie… Nie wiem co by zrobili, ale wasza energia jest dużo słabsza od energii feniksa, nie warta wysiłku. W każdym z was prawdopodobnie jest też cząstka feniksa, którym była Ivette, niemożliwa do wyczucia, bez pochłaniania was, co i tak niewiele by dało.
Niemożliwa? A jeśli to jest jej cel? Może wyciągnęła ze świetlistych tą cząstkę, dlatego tak skończyli? I tak naprawdę nie było żadnej próby odradzania ich?
– Czy ta cząstka daje jakieś wasze moce?
– Nie. Magia u jednorożców i moce u pozostałych istniały już od dawna, ta cząstka to pozostałość po cyklach.
– Jakich cyklach? – zapytał Arneb i Mozzran jednocześnie. Uśmiechnął się do niej, a ona odwróciła od niego głowę, obserwując z przygnębieniem drzewa.
Blakie wytłumaczyła im o co chodzi. To zaszło za daleko, nie powinni wiedzieć.
– A my mamy taką cząstkę? – pytał dalej Arneb.
Mozzran ułożyła się do nich tyłem, zwijając w kłębek. Dlaczego zachowuje się tak dziwnie? Naprawdę jest zazdrosna? O Blakie? To nie ma sensu. A może tylko ona chciała zadawać jej pytania?
– Kim byliśmy w poprzednim życiu? – dopytał Arneb.
– Zależy czy już się odradzaliście. Jeśli to twoja pierwsza rzeczywistość nie będziesz jej miał… Chcesz żebym to sprawdziła?
“Nie dotykaj go…” Złapałam Arneba ogonem, odciągając od Blakie, ją też przy tym dotknęłam, nie dało się inaczej, skoro nadal obejmowała go skrzydłem. Cała zadygotałam, zakręciło mi się w głowie, a serce podeszło mi do gardła. “Błagam…”
Mozzran już stała.
Blakie pokiwała mi głową na znak… Zgody?
– Jeśli to cię uspokoi – dodała łagodnie.
– Ciociu Cruzino, ale ja chciałbym wiedzieć – wtrącił Arneb. Puściłam go. Położył się pod skrzydłem Blakie.
– Może innym razem? – Dotknęła pyskiem jego łopatki: – Szanuje zdanie Cruziny.
Czy ona mówi poważnie czy próbuje mnie poniżyć?
“Dlaczego…? Dlaczego im to wszystko mówisz…? Czy Kettui… Zginęła?” zapytałam bezpośrednio Blakie, uniemożliwiając źrebakom usłyszenia mnie. Przecierałam ogonem swoją klatkę piersiową.
“Nie wiem…”
“Co zrobimy jak Mozzran jej to wszystko powtórzy?”
“Kettui nie jest w stanie nic z tym zrobić, nigdy nie stanie się feniksem, by to wykorzystać.”
– Feniksy nie mają żadnych słabych punktów? – zapytała nagle Mozzran.
– Coś ty, feniksy są niezwyciężone – powiedział Arneb.
“Proszę nie mów im zbyt wiele….” A jeśli Blakie pragnie by Kettui ją zaatakowała, by dała jej kolejną wymówkę aby zabrać następny kawałek świata? Wcale nie szanuje mojego zdania.
– Silniejszy feniks pochłonie słabszego.
– Ale co my jesteśmy w stanie zrobić? Cokolwiek na nie zadziała?
– Jeśli są w pełni mocy nie macie z nimi żadnych szans, tak jak mrówki nie mogą nic poradzić kiedy rozpali się w środku ich mrowiska ogień.
– Uciekają. To jedyny sposób?
– Trudno jest uciec przed feniksem, kiedy jest się tak małym, możemy być więksi od waszej planety jeśli zechcemy. Potrafimy kontrolować swój rozmiar, o ile nie jesteśmy zamknięci w cielesnej formie.
– Ale pochłonięcie Keiry uratowało ci życie, a to była jedna osoba.
– Byłam z nią biologicznie związana, moje ciało powstało w oparciu o jej geny, wciąż jestem z nią najbliżej spokrewniona.
– Nie wiem czy dobrze rozumiem…
– Jesteśmy zbudowane z tego samego, w sporym uproszczeniu, jak prawdziwe bliźniaczki.
Czy ona naprawdę chcę sprowadzić na siebie moją siostrę? Naprawdę chcę… Wszystko zabrać?
– To po co zniszczyłaś tyle świata?
– Bo nie mogę już przetrwać bez ciała. Oddałam Celeste część swoich mocy, by ją chronić, akurat tą którą potrzebowałam, by leczyć sobie rany… Kettui… Wbiła w całe moje ciało metalowe słupy, w głowę, nawet gdybym mogła się zregenerować to nic by nie dało, musiałabym się ich pozbyć, stopić je, ale ból był za silny, a głowa uszkodzona, nie mogłam się ruszyć, myśleć, uszkodziła mi… Wszystko… Musiałam chociaż na chwilę zyskać więcej mocy by się z tego uwolnić… Umierałam, ale nie mogłam umrzeć, bo nie mogłam się po tym odrodzić, nie jestem w stanie przeżyć zbyt długo bez ciała, więc… Potrzebowałam jeszcze więcej mocy, pochłonęłam wszystkie kryształy w pobliżu, przemienionych w ryby, ale to nie wystarczyło.
– W kryształach jest więcej mocy feniksa? – spytała Mozzran.
– Kiedy jednorożec umiera, uwalnia z siebie magię i dzięki temu wyzwala powstawanie kryształów, a one absorbują energię feniksa z otoczenia, gromadzą ją w sobie. Zacząć ten proces musiała Ivette, to pewne zabezpieczenie, przy każdym nowym cyklu wytracała moce, swoją energię, musiała zacząć ją gdzieś gromadzić. Gdy feniks odradza się sam może bez problemu zebrać całą rozproszoną energię, którą traci podczas tego procesu. Choć nie może tego robić w nieskończoność, część energii i tak przepada. Czym więcej jej mamy, tym dłużej potrafimy żyć.
“Blakie…”
“To nic złego że się dowiedzą.” odpowiedziała mi, kontynuując: – Przynajmniej tak podejrzewam, wcześniej myślałam że Ivette wybrała jednorożce do przechowywania swojej rozproszonej energii, ale ilość jej mocy w nich, a w innych stworzeniach nie różniła się. Czyli wyrastanie kryształów na martwych jednorożcach musi być czymś naturalnym i ona to wykorzystała, a jeśli mam rację, pierwotnie nie miały w sobie żadnej energii i były czymś innym.
“Już dawno by nas nie było…?” zapytałam.
– Cykle istniały same z siebie, wszystkie identyczne, przeżywalibyście ciągle to samo życie. Ivette wykorzystuje naturalną zdolność feniksa do odradzania się i objęła nią całą planetę, kontrolując jej cykle. A przynajmniej na początku…
– Hej, mamo, a może kryształy przechowywały wcześniej duszę martwych jednorożców? To by było – wtrącił Arneb: – Albo ich magię.
“Blakie, mimo wszystko, błagam, nie mów im więcej niczego… Moja siostra na pewno by chciała wszystkiego się o tobie dowiedzieć, ona chce twoich mocy, źrebaki są ciekawe, ale te pytania… ”
“Nic z tym nie zrobi.”
“Jak to nie? Nie znasz mojej siostry?”
– Słyszałem o pomarańczowych kryształach, opiekunowie często dyskutowali czy nie przemienić mnie w prawdziwego pegaza. Mamo, teraz to wolałbym być taki jak ty. Chciałbym też być feniksem.
– To niemożliwe.
– Czyli twojej energii kryształ nie przechowuje?
– Mógłby, ale tylko inny feniks potrafiłby ją wykorzystać.
– Szkoda, bardzo bym chciał być feniksem.
Nie posłucha mnie… Oczywiście że nie posłucha, jeśli chce więcej świata, bez konsekwencji utraty tych co uważa za rodzinę będzie dalej w to brnęła.
– Musiałbyś mieć kryształ z istotą feniksa, a to nie możliwe i ja wolę cię takiego jaki jesteś teraz.
– Wszyscy zawsze chcieli bym był kimś innym. Dzięki, mamo, jesteś najlepsza – Przytulił się do niej po raz kolejny, a ona objęła go jakby naprawdę był jej źrebakiem.
Ty… Chcesz by Kettui… Nie mogę jej tego powiedzieć, nie mogę przyznać że przejrzałam jej zamiary, nie jej. Byłabym już martwa. Nie. Przestałabym istnieć.
Kto powstrzyma Blakie? Nikt z nas nie mógłby z nią wygrać. Linnir albo Celeste mogłyby jedynie przemówić jej do rozsądku. A ja? Muszę im powiedzieć. O ile przetrwam do ich powrotu.
“Kettui nic z tym nie zrobi, możesz być spokojna. Chce by źrebaki mi ufały, ty też. Gdy kogoś lepiej się pozna przestaje być taki przerażający.” Usłyszałam głos Blakie w głowie.
“Ja? Ja przecież… Też coś czuje do Celeste i jestem podejrzliwa wobec ciebie…” Co ja jej właśnie powiedziałam? Przecież ona teraz na pewno mnie zabije…
“Przepraszam, naprawdę nie chciałam nikogo skrzywdzić, zrobiłam wszystko by szkód było jak najmniej, chciałam tylko móc żyć… Wszyscy już wiedzą że zrobię wszystko by przetrwać…”
“Nie… Nie miałabyś oporu by… Mnie po-pochłonąć.” Przełknęłam ślinę, dygocząc bardziej niż wcześniej. Mozzran mi się przyglądała, czułam jej wzrok na sobie i głowę miała odwrócone w moim kierunku.
“Zawsze je mam, poczucie winy, gdyby istniał inny sposób, choćby cień szansy wybrałabym go bez wahania… Ale gdyby nie zadziałał… Lęk przed końcem jest o wiele silniejszy ode mnie…”
Gdzie Linnir? Zaraz zemdleje, albo spanikuje. Łatwiej byłoby przyjąć wygodne kłamstwo że nigdy mnie nie skrzywdzi… Dlaczego mówi mi wprost że to zrobi?
“Walczyłam o życie kosztem innych istnień i nigdy sobie tego nie wybaczę, ale nie potrafiłam inaczej postąpić, ja… Zrobiłabym to ponownie, Cruzina. Dlaczego nie potrafię odpuścić? Jak to teraz naprawić? Nie wiem. Chcę po prostu być i cieszyć się życiem z wami.”
Dostrzegłam Linnir wśród drzew, wraz z Haalvią. Ruszyłam im na spotkanie. Obejrzałam się na Mozzran, Blakie na szczęście nie próbowała się do niej zbliżyć. Wystarczył jej Arneb. Pewnie już sprawdziła czy warto go pochłaniać.
– Blakie, nie martw się. – Burza mnie minęła, aż podskoczyłam, stanęła przed Blakie: – Wkrótce cię uwolnimy od Zagłądy.
– Nie rozumiem…
Linnir popatrzyła na Blakie skupiona i Blakie spojrzała w jej kierunku, chyba właśnie wymieniły parę myśli. Ktoś sporych rozmiarów chował się za drzewami.
– Śmiało, Eepli. – Kometa obejrzała się na nią, uśmiechając się zachęcająco: – Chyba że jednak wolisz… Chociaż jestem pewna że tak jest lepiej, ale jeśli chcesz…
Wyszła do nas. Serce mi podskoczyło, a ciało drgnęło, ledwie złapałam następny oddech. Wyglądała jakby ktoś na siłę połączył konia z jednorożcem. Co ja jej zrobiłam? Spuściła głowę.
“Eepli, przepraszam… Naprawdę cię prze-praszam” głos mi się łamał, choć wywołany magią, zamiast prawdziwymi mięśniami krtani, którą Kettui zastąpiła metalową częścią gardła. Wkrótce łzy zamazały mi obraz. “Nie wiem… Nie wiem czy kiedykolwiek mi wybaczysz…”
– Co ma ci wybaczać? – odezwała się Linnir.
– Kettui uważa że to wina Cruziny. Pamiętasz, Cruzina rozbiła kryształ z istotą konia, akurat wtedy kiedy Kettui była w ciąży… – wyjaśniała Kometa: – Źrebię wchłonęło istotę kryształu. Źrebię czyli Eepli. A Kettui nigdy się w konia nie przemieniła, chociaż powinna, wtedy nie zrobiłaby tyle szkód, nie odebrałaby mi mojej magii, którą wszystkich krzywdzi… – Otrzepała się, strzygąc uszami.
– Linnir, zawrócisz ze mną po pelerynę? – szepnęła Eepli. Wypłynęło mi jeszcze więcej łez z oczu.
“Eepli…” Złapałam lekko i niepewnie ogonem jej ogon: “Tak strasznie mi przykro, gdybym wiedziała, nie zrobiłabym ci tego… Przepraszam.”
– Fuj, Eepli. – Przyszła Mozzran: – Dlaczego nie jesteś zakryta?
– Nie zaczynaj – ostrzegła ją Linnir: – Tym razem nie będę wyrozumiała.
– Co fuj? Sama jesteś fuj. – Burza do nas podeszła: – Eepli, to przemyślałaś moją propozycje? Nie powinno się odmawiać półbogini. – Oparła o nią skrzydło, patrząc w oczy, uśmiechnięta: – Nie przejmuj się resztą, to zwykli śmiertelnicy.
– Jesteś półboginią? – Przyłączył się do nas Arneb, zachwycony: – Jak to zrobiłaś?
– Linnir… – przypomniała się cicho Eepli.
– Urodziłam się taka, nic nadzwyczajnego – odpowiedziała Burza.
– Nie jest żadną półboginią – stwierdziła Mozzran.
– Chodź – Linnir złapała ją za grzywę, ciągnąc za sobą.
– Natychmiast przeproś. – Burza wylądowała nagle przed nimi, skrzydłami blokując dalszą drogę: – Mnie i Eepli, bo gniew Feniksa cię nie ominie.
– Nie jesteś nawet półfeniksem. – Mozzran wyrwała się Linnir, zmieniła się w ogień, przebiegając blisko nóg Burzy. Zaczęły się palić, a Burza patrzyła na nie jak zahipnotyzowana. Linnir ją przewróciła, syknęła z bólu, zasypując piaskiem jej nogi. Odsunęłam się, z próbującym wyskoczyć z piersi sercem, zatoczyłam się na nogach lądując na ziemi i przez chwilę mając wrażenie że zemdleje. Eepli machnęła kilka razy ogonem, gasząc ogień też na Linnir, nim Blakie się tam przeczołgała. Poderwałam się łapiąc najbliższy pojemnik, nabrałam do niego wody.
Mozzran wróciła do swojej postaci, cofnęła się parę kroków, patrząc wielkimi oczami na Linnir. Na nogach Burzy widniały oparzenia. Arneb ukrył się za Blakie, schowała go pod skrzydłem.
– Mówiłam. – Burza się podniosła: – Jako półfeniks mogę się niestety lekko sparzyć, ale tylko pieką.
Polałam je wodą, zerkając na Linnir, zakryła grzywą nogę i łopatkę, gdzie wcześniej zajął je ogień, nim zdążyłam zobaczyć jej obrażenia.
“To nie jest lekkie oparzenie…” przekazałam za pomocą rogu, zawracając po więcej wody.
– Mogę ochłodzić jej oparzenia. – obiecała Blakie, już przykładając skrzydło do nóg Burzy, a drugie do Linnir. Arneb przysunął się bliżej jej boku, nagle odsłonięty.
– Mozzran! – krzyknęła Linnir, mała się położyła, zwijając w kłębek, nakryła głowę ogonem. Linnir szarpnęła ją za grzywę, wyciągając jej głowę z ukrycia.
– Zostaw! – Mozzran obróciła się na grzbiet: – Zostaw mnie! – Kopiąc w nią racicami. Linnir ją przytrzymała i choć mała się szamotała zaciągnęła ją aż do drzew i tam założyła jej na róg drewnianą obręcz. Mała wyrwała się jej, uciekła schować się za mną.
– Nie zbliżaj się, przeklęta – wysapała, ocierając o mnie rogiem.
– Przestań – kazała jej Linnir.
– Nie! – wrzasnęła mała. Poderwała się na tylne nogi by przetrzeć rogiem, o metalową część mojej szyi.
Linnir pokonała drogę do nas jednym susem. Dotknęłam ogonem szyi.
– Nie dotykaj mnie! – krzyknęła już płaczliwie Mozzran, załkała, zatrzęsła się raz, drugi, mierząc rogiem w Linnir.
– Nie zdejmuj tego, dopóki ci nie pozwolę – ostrzegła Linnir. Ruszyła bez słowa opatrywać Burze. Dotknęłam niepewnie boku Mozzran, odtrąciła mój ogon własnym. Burza stała spokojnie, wysuwając opatrywaną nogę bardziej w przód, przez co znacznie ułatwiła zadanie Linnir.
– Mozzran… – zaczęła Linnir, oglądając się na nią.
– Daj mi spokój!
– Wiesz dlaczego ci to założyłam?
– Bo jesteś potworem, który mnie tu więzi!
– Poparzyłaś ją, dlatego. Nie ma innego powodu. – Wróciła do opatrywania nóg Burzy.
– Od urodzenia nie czuję tak dobrze bólu jak inni – powiedziała Burza: – Mama jeśli zechce nie czuje go wcale. Tak silne są feniksy. Serio, tylko piekło. To wystarczający dowód, mała.
– Masz niepokolei w głowie – mruknęła Mozzran, kładąc się na ziemi, jej wzrok padł na moją szyję, a potem na łopatkę Linnir, już odsłoniętą. Znów zrobiło mi się słabo, ledwie muśnięcie płomieni, a przedarły się przez jej skórę, odsłaniając mięśnie. W ranie znalazło się sporo piasku. Mozzran ukryła głowę w przednich nogach, obejmując się ogonem, jakby się tym przejęła…
“Linnir…”
– Za chwilę się tym zajmę.
Blakie na szczęście znów dotknęła jej rany świecącym skrzydłem, kiedy Linnir kończyła zakładać opatrunki Burzy.
“Już ją zanieczyściłaś.” Obejrzałam się, Kometa leżała nieprzytomna na ogonie Eepli. “To poważna rana.” Dopiero światło.
– Ciociu, może… – zaczęła Blakie, ale Linnir nie pozwoliła jej dokończyć.
– Bywały gorsze. – Poszła całkiem sama do pobliskiej rzeki. Mozzran załkała. Blakie przysunęła się bliżej niej, zatrzymała nad nią skrzydło.
“Nie rób tego…” prosiłam, sprawiając że tylko ona mogła mnie usłyszeć.
Obejrzała się na mnie. Długą chwilę czułam jej wzrok na sobie, nie mając tyle odwagi by popatrzeć choćby przez sekundę w jej oczu. Trzęsłam się. Kiedy złożyła skrzydła znieruchomiałam, rzucając jej szybkie spojrzenie. Wpatrywała się w ziemię.
“Chciałam tylko dodać jej otuchy…” powiedziała w mojej głowie. Arneb położył się obok Mozzran, kładąc główkę na jej grzbiecie. Mała odsunęła się od niego momentalnie, patrzył za nią smutnym wzrokiem, Blakie otuliła go skrzydłem.
⬅ Poprzedni rozdział